Beata Zarzycka: Karolu, niedługo organizujesz warsztaty fotograficzne w Muzeum Ikon. Czy to nie niecodziennie miejsce na takie warsztaty?
Karol Pantelewicz: Prawosławie ma dużo do zaproponowania w kwestii obrazu ─ ikonę, która budzi teraz takie zainteresowanie, jest wręcz modna. Ja chciałbym pokazać jeszcze inną formę wypowiedzi za pomocą obrazu (fotografię), a właściwie zacząć od rzeczy najprostszej, ale najważniejszej ─ od wrażliwości na barwy, kształty i faktury. Fotografia to jest coś, co robimy wszyscy, ale często bez świadomości, bez czułości. Tak jak przystajemy przed ikoną, tak można przystanąć przed światem – tym, co akurat widzimy. Rejestracja takiego obrazu za pomocą aparatu czy smartfona jest okazją do afirmacji. Myślę, że praca ze społecznością skupioną wokół Muzeum mogłaby być ciekawa. Poszukuję duchowości w sztuce, więc to nas łączy. Warsztaty są oczywiście otwarte dla wszystkich.
Mam też osobiste powody. Mój dziadek był prawosławny. Pradziadek skończył prawosławne seminarium duchowne, a jego ojciec był prawosławnym księdzem, podobnie jak ojciec ojca. Brat mojego pradziadka, Włodzimierz Pantelewicz, był sekretarzem metropolity Dionizego Waledyńskiego, metropolity polskiej, autokefalicznej Cerkwi (w Muzeum jest teraz wystawa o metropolicie). Nie zostałem wychowany w prawosławiu, ale ciągnie mnie do niego. Jan Paweł II mówił o chrześcijańskim Wschodzie i Zachodzie jako o dwóch płucach chrześcijaństwa.
Poza tym, mówiąc pół żartem, w warszawskim Muzeum Ikon znajdują się prace Jerzego Nowosielskiego, którego uwielbiam.
A więc właśnie – twórczość których artystów do ciebie przemawia?
Jerzy Nowosielski niesamowicie łączył malarstwo przedstawieniowe z abstrakcyjnym. Był poza tym prawdziwym malarzem ikon (lub, jak kto woli, ikonopisem) i artystą współczesnym wielkiego formatu. Moja mama, gdy zabierała mnie do muzeum, zawsze zwracała moją uwagę na jego „Villa dei Misteri”. Nowosielski bywał zresztą w krakowskim mieszkaniu moich dziadków ─ znali się z dziadkiem z cerkwi. Bardzo lubię także Jacka Malczewskiego, Józefa Mehoffera i innych młodopolskich artystów. U Malczewskiego odnajduję niezwykłą siłę ─ mam wrażenie, że nie bał się opinii innych, nie silił się na sztuczną skromność. Gdzie trzeba ─ pokazywał moc, a gdzie trzeba ─ wrażliwość. Na jednym z autoportretów dumnie wypina pierś w zbroi. Ale jednocześnie trzyma kwiat. Mehoffer jest inny ─ elegancki. Wiele u niego dekoracyjności, ale lubię go właśnie za tę elegancję.
Z fotografów cenię Gregory’ego Crewdsona, który przekracza granice między fotografią a filmem, granice techniki i pojęcie na temat tego, jakie tematy ma się poruszać w jakiej technice. On bierze aparat wielkoformatowy, ustawia statystów i buduje własny kadr, własną historię od początku. Dużo retuszuje, opracowuje swoje fotografie, które właściwie stają się już pracami z dziedziny sztuk wizualnych ─ czymś pomiędzy fotografią a fotomanipulacją. Ale pomimo tych technicznych zabiegów, jego prace przekonują mnie szczerością. Myślę, że on wierzy w to, co robi, jest szczery, i że jego prace wynikają z przeżycia duchowego. Obydwie te rzeczy są bardzo ważne. Właśnie z takiej postawy wobec fotografii wynikają moje warsztaty.
A ty, jak zainteresowałeś się sztuką?
Pochodzę z rodziny, w której ona zawsze zajmowała ważne miejsce ─ towarzyszyła nam w naszych codziennych rozmowach. Babcia, Barbara Muszyńska, była swego czasu znaną pieśniarką. Dziadek prowadził chór w krakowskiej cerkwi. Mama interesowała się śpiewem i teatrem. Uczyłem się w klasie plastycznej w bardzo specyficznej szkole, folkehøjskole w Rørvig w Danii. W Warszawie skończyłem fotografię (przy kierunku dziennikarstwo) na Uniwersytecie Warszawskim i sztukę mediów na Akademii Sztuk Pięknych. Zajmuję się po trosze fotografią dokumentalną i grafiką.
Czym dla ciebie jest piękno?
Piękno lepiej przeżywać, niż o nim mówić. Myślę, że można wpaść w pułapkę, zarówno próbując za wszelką cenę mu zaprzeczyć, jak i za wszelką cenę je zrealizować. Piękne mogą być dla mnie zarówno pusta, biała kartka, jak i holenderska martwa natura, abstrakcje Kandyńskiego ─ jak i malarstwo Młodej Polski, ćmielowska porcelana ─ jak i zgrzebna czarka w stylu wabi-sabi. Wszystko zależy od tego, czy mój umysł i mój duch są w odpowiednim stanie, a także od tego, czy dzieło jest szczere, czy pochodzi z autentycznego przeżycia artysty.
Wspomniałeś o szczerości. Czy nie uważasz, że dziś w sztuce jej brakuje?
Artyści od dawna cenili szczerość i mówili o wartości autentyzmu. Ten autentyzm jest różnie rozumiany. Ja go rozumiem jako twórczość w zgodzie z własnym przeżyciem ─ najlepiej duchowym, ale także emocjonalnym. I tak, myślę, że dziś w twórczości dużo jest trików, a nie autentycznej wypowiedzi. Myślę, że częściowo dzieje się tak dlatego, że ludzie nie znają samych siebie, nie schodzą w głąb. Czasem biorą za szczere to, co wykrzyczane. Chciałbym spróbować zrobić taki eksperyment ze schodzeniem w głąb siebie podczas przygotowywanych przeze mnie warsztatów ─ poprzez fotografię, która jest zawsze wobec tego, co jest, co nas otacza, poświadcza istnienie.
Jakie znaczenie ma dla ciebie czas, w którym odbędą się warsztaty?
Odczuwam wokół dużo złości, niechęci. Nie wobec siebie konkretnie. Ona jest wokół nas, na ulicach i w naszych relacjach. Tliła się w głębi nas od dawna. Myślę, że szczere i spokojne zajrzenie w głąb siebie i praca nad własną wrażliwością (poprzez wrażliwość estetyczną, plastyczną, fotograficzną) to rzecz rozwijająca, kontaktująca z prawdą w nas, i dobrem.
Nad czym będą pracować uczestnicy warsztatów? Jaki sprzęt powinni posiadać?
Sprzęt nie ma większego znaczenia. Będziemy patrzeć na otaczający nas świat, uwrażliwiać się na niego ─ dostrzegać barwy, kształty i faktury. Oczywiście ostatecznie chodzi o zrobienie zdjęcia, a nawet serii zdjęć ─ krótkiego cyklu, który będzie o czymś opowiadał, coś mówił, przekazywał, ale po drodze jest bardzo ważny krok ─ trzeba dostrzec to, co wokół nas, poprzez to, co w nas.
Myślę, że często mało widzimy ─ zajęcia plastyczne w szkole podstawowej są traktowane po macoszemu, niewiele się tam robi. Wszechobecne media niekoniecznie proponują ambitną estetykę ─ raczej nastawione są na zaszokowanie, wręcz przymuszenie do zainteresowania nimi. W sieci pełno jest efektownych zdjęć zachodzącego słońca, a potem osoby, które tego się naoglądają, kupują drogą lustrzankę i bywają zawiedzione, że nie uzyskują podobnego efektu. To nie tylko dość powierzchowne podejście do tematu, ale sama ta estetyka jest dość powierzchowna, efekciarska. Ja chciałbym zaproponować stanięcie w ciszy, w zadumie i czułe objęcie wzrokiem tego, co wokół. Potem oczywiście potrzebna jest także znajomość pewnych zasad (na przykład kompozycyjnych), wykształcenie pewnych praktycznych umiejętności (jaki wybrać kadr dla tego zdjęcia ─ pionowy czy poziomy, zbliżyć się czy oddalić) i to też będziemy robić.
Zapraszam na stronę internetową pantelewicz.com/warsztaty-weekendowe i stronę Muzeum Ikon w Warszawie na Facebooku. Można też do mnie napisać na adres warsztaty@pantelewicz.com.
Dziękuję za rozmowę.
Foto: Karol Pantelewicz
Leave a Reply