Do wielkiego przemienienia potrzebna jest wiara. Szukam Boga, a nie siebie. W domu, szkole i w kościele. Na ulicy też. Rzeczywistość ukazuje nam przerażający obraz świata ludzi zagniewanych.
Patataj patataj, dyliżansem pomyka przez pustynię młoda panna. Pokłócona ze swym lubym: nie chce go już widzieć, pełna żalu i gniewu. Obrażona. On pozostał w miasteczku. Rozgniewany myśli, że czas uleczy jego rany. Mijają godziny, dni, miesiące. Raz po raz słychać szelest kartek, które nieodmiennie wędrują do kosza. Żaden list nie dotrze do jego ukochanej. Młodzieniec jest przecież zbyt dumny, ważny, a jego gniew wcale nie wygasł…
Miłość nie gniewa się (nie „unosi się gniewem”, jak pisze św. Paweł) – przeciwnie, porzuca wszelki gniew, pełna jest przebaczenia. Albowiem gniew to wymiar nienawiści, którą rzadko spotykamy w czystej formie. Najczęściej objawia się pod innym imieniem, niejako w zastępczym opakowaniu, inaczej nazwana. Nienawiść spotykamy jako zemstę, nie mówiąc „dokonuję zemsty, albowiem nienawidzę”, ale „szukam zemsty, gdyż należy mi się sprawiedliwość!” Rzadko także przyznajemy „obmawiam X, ponieważ go nienawidzę”, mówiąc znacznie łagodniej i niemal uczciwie „mówię o nim źle, ale to przecież prawda – takie są fakty!” Kto zresztą nazwie swą nieżyczliwość odmianą nienawiści, gdy drugiemu życzy wszystkiego najgorszego?
Podobnie jest z gniewem. Nie przyznajemy się do nienawiści, ale używamy określeń całkiem łagodnych i miłych: „zdenerwowałem się”, „to mnie złości”, „irytujesz mnie…”, a tymczasem gniew to zwyczajna nienawiść! Nienawidzę cię, niosę w sercu gniew, nie pozwolę ci spać spokojnie!
Trzy są znaki szczególne człowieka zagniewanego: zła mina, złe słowa i nerwy. Lub mądrzej: bardzo groźna mina, milczenie oraz napięcie. Po pierwsze „nie mogę na ciebie patrzeć”, po drugie „nie chcę z tobą rozmawiać” i w końcu znany nam stan zagrożenia. Popatrzmy na ten ostatni element – czym jest ów stan napięcia, który niszczy człowieka zagniewanego.
Napięcie samo w sobie nie jest negatywne. Koncentracja – ambicja – mobilizacja. Miłość przecież jest takim dobrym napięciem, pełna jest dobrej uwagi, aby nie przeoczyć tego co ważne, istotne, piękne wokół nas. Aby nie przegapić żadnej cząstki dobra, które może się dokonać w nas – ale nie „dla nas” – dla osoby kochanej. Jest jednak uwaga (napięcie), która pochodzi z nienawiści. I to jest właśnie gniew: gotowość do zła, czujność, aby wykorzystać okazję i zniszczyć przeciwnika. Spotykamy ten stan już u progu naszego dorosłego życia: w szkole Małgosia pełna napięcia czeka na wynik pracy klasowej: „dostanę jedynkę, a może jednak nie”. Na stadionie tłum ludzi z napięciem obserwuje mecz – faul – gwizdek – rzut karny: „czy Cristiano Ronaldo strzeli, czy przestrzeli, a może trafi w słupek”. Podobne atrakcje oferuje te-le-wiz-ja! Oto film grozy – widzowie z niecierpliwością obserwują: Jamesa Browna spotka śmierć, a może zostanie ocalony. Zaś romantyczność w wydaniu wenezuelskim proponuje inną zagadkę: żona zdradzi męża, a może to mąż zdradzi żonę. Nerwy napięte do ostatniej struny, napięcie rośnie, nagle trraaach! Ach, katastrofa: z tego napięcia można pęknąć!
Co uczynić, aby nasze życie nie zakończyło się taką klęską? Trzeba nam porzucić gniew. Rośnie on w człowieku nie dlatego, iż spotkało nas jakieś wielkie zło lub niesprawiedliwość. Ludzie są zagniewani z bardzo prostej przyczyny: po prostu ktoś ośmielił się obrazić nasz wielki majestat. Wielu nie protestowałoby, gdyby odciąć im ręce, nogi i głowę, ale wpadają w dziką furię, gdy ktoś waży się urazić ich wielki majestat! A zatem gniew to dobrze znany egoizm, to pycha w najgorszym wydaniu!
Kiedy znika gniew? Gdy nie patrzę na siebie, ale na Boga. Topnieje egoizm – pojawia się miłość. Ano właśnie. Niestety, do tego wielkiego przemienienia potrzebna jest wiara. Szukam Boga, a nie siebie. W domu, szkole i w kościele. Na ulicy też. Rzeczywistość ukazuje nam przerażający obraz świata ludzi zagniewanych. W szkole uczeń otrzymuje słabe oceny: 3, 2, 1. Później znowu 1 i 1. Bynajmniej nie widzi w tym swojej winy, nie zabiera się do nauki. To przecież problem nauczyciela, który „uwziął się, złości mnie i denerwuje!” Taka sama gniewna relacja („to ty jesteś winny, nie ja!”) może zaistnieć w rodzinie (rodzic – dziecko) oraz drużynie piłkarskiej (piłkarze przegrywają wszystkie mecze, ale to trener straci pracę). Rośnie lawina wzajemnych pretensji, oskarżeń i złości. Puszczają nerwy.
Tymczasem trzeba usiąść spokooojnie. Powiedzieć cichutko: „trudno… stało się, co było nie powróci, co można teraz zrobić?” Ewangelia mówi krótko: przemień się! porzuć gniew! powróć do źródła, stary koniu! Niech zatem mąż nie ryczy przeciwko żonie, a ona niech niechaj nie gdera o nim, niech porzucą wszystkie złe słowa na literkę P, C i K (czyli PCK) i niechże pozostawią wzajemne pretensje. Najczęściej bowiem obwiniają się nawzajem, ale palcem żadne nie ruszy, aby cokolwiek zmienić. Ani małym, ani dużym. Powiedz więc teraz głośno, sam sobie, tak na całe gardło, co możesz zrobić Ty i co mam uczynić ja, aby maleńka miłość dopomogła nam żyć. Godnie żyć! Inaczej żyć. A w każdym z nas jest – ta maleńka miłość.
Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą… Ojcze, przebacz i nam, i zmiłuj się! Aby te słowa usłyszeć trzeba wyjść na górę (Golgota), aby przemienić się trzeba wdrapać się na szczyt (Tabor). Trzeba się normalnie, po ludzku, natrudzić. Bo czas ucieka… PATATAJ… PATATA… Aj, oj, ucieka, ucieka. Czas naszego życia przemija, drodzy staruszkowie. Kto wie, co jutro przyniesie?
Mijają godziny, dni, lata. Co po wszystkim pozostanie? Żale, gniewy, pretensje (listy tych, co to kochali jedną chwilę, ale potem złość i gniew wydyliżansowała ich tam, gdzie pieprz rośnie)? Zostaną puste serca?
Na Taborze wciąż słychać słowa uczniów – Panie, dobrze, że tu jesteśmy! Dobrze nam tutaj być. A zatem
Nie gniewaj się, Panie, który dla mnie przeszedłeś drogę Krzyża…
Nie gniewaj się, Panie Jezu, który zostałeś dla mnie ukrzyżowany…
Nie gniewaj się, Panie Jezu Chryste, którego Serce zostało przebite za nasze grzechy…
Nie gniewaj się… amen.
Amen!
Leave a Reply