Edukacja

Podsumowanie roku – w pewnym sensie

Nadeszła wiosna, a wraz z nią nadeszła pora świerzbiących palców.

Tak, Mama wie, że może być to zwiastun alergii, ale w tym przypadku świerzbienie jest mentalne. Człowiek by coś zakończył, zamknął, posumował i wyjechał na zieloną trawkę albo chociaż przekopał ogródek. Zanim jednak cokolwiek w tym zakresie się przedsiębierze, człowiek musi zdać egzaminy. To niby oczywiste, że egzaminy końcoworoczne zdaje dziecko, a nie matka, ale jednak jakby nie do końca. Dreszczyk emocji chodzi po kręgosłupie z góry na dół, w końcu to jakaś, jednakowoż, ewaluacja twojej, matko, skuteczności belferskiej. Tak w każdym razie podszeptuje Mamie jej złośliwa podświadomość. Dlatego wszystko to razem: świerzbiące do zmiany palce oraz mroczna podświadomość (wieszcząca niechybną egzaminacyjną klęskę Tomasza, potwierdzającą Maminą nieudolność) sprowokowały Mamę do dokonania pewnego rodzaju podsumowania mijającego roku szkolnego. Tak więc sursum corda, droga Mamo, śmiało spoglądaj wstecz.

Jakie były zamierzenia?

Plany początkowe były takie, żeby zorientować się, jak Tomek, który jest bardzo inteligentny ale ma swoje trudności rozwojowe, będzie reagował na edukację domową.

Trudności Tomka polegają na kłopotach z motoryką małą i dużą oraz przetwarzaniem słuchowym. Tomek również ma bardzo powolne tempo pracy a także jest mało samodzielny w wykonywaniu zadań (delikatnie mówiąc). Jak widać, nie są to cechy, które zapewniają dziecku sukces w szkole (jakkolwiek byśmy go definiowali – w kategoriach wiedzy czy ocen wystawianych przez nauczyciela). Panie, które zajmowały się Tomkiem w jego szkole, raportowały Mamie, że Tomasz fantastycznie pracuje, kiedy jest sam z nauczycielem, natomiast kompletnie gubi się w klasie – nie słyszy poleceń, rozprasza się i po prostu nic nie robi. Efekt był taki, że Tomek wracając ze szkoły nie tylko musiał odrobić zadane lekcje, ale także uzupełnić zaległości oraz pracować nad rzeczami dodatkowymi, które dostawał na reedukacji i terapii ręki! Work! Work! Work! Edukacja domowa wydała się nam ratunkiem z tego nadmiernego obciążenia, jakie – w jak najlepszej wierze – oferowała nam regularna szkoła. Decyzję, oczywiście, przyspieszył Covid wraz ze swoimi atrakcjami, z edukacją zdalną na czele. Poza tym, Mama, która kompletnie nie ma doświadczenia w edukowaniu domowym na poziomie pierwszych klas szkoły podstawowej (bo starsze dzieci podczas decyzji o ed były odpowiednio na etapie gimnazjum i liceum, więc w zasadzie uczyły się same) pomyślała, że może lepiej byłoby popełnić wszelkie możliwe błędy edukacyjnego żółtodzioba na etapie wczesnoszkolnym i wejść w wymagania klasy czwartej już z bagażem pewnego doświadczenia.

Co się udało?

Udało nam się osiągnąć bardzo wiele! Przede wszystkim zyskaliśmy spokojne poranki oraz śniadania jedzone bez pośpiechu, co – jak ogólnie wiadomo – jest jednym z siedmiu sposobów na podniesienie poziomu hormonu szczęścia (wiedzieliście o tym?!) tudzież obniża ryzyko zapadalności na wszelkie możliwe choroby cywilizacyjne praktycznie do zera. Człowiek wyspany, człowiek najedzony, człowiek o odpowiedniej ilości kawy w systemie, to człowiek nie do zdarcia.

Drugą rzeczą, równie ważną jak niespieszne posiłki, są szyte na miarę terapie, jakie udało się dla Tomka załatwić. Integracja sensoryczna, gimnastyka usprawniająca, Tomatis na przetwarzanie słuchowe – to wszystko skumulowane razem daje naprawdę dobre efekty. Dzięki temu, że nie ograniczają nas godziny szkolne, możemy dopasować się do terapeutów i dlatego wszystko toczy się bardzo dynamicznie, bez niepotrzebnej straty czasu.

Po trzecie, praca indywidualna pomogła Tomkowi rozwinąć skrzydła umiejętności co do których był przekonany, że ich nie posiada! Rysowanie, kolorowanie, samodzielne tworzenie prac pisemnych – to wszystko – do ostatniego września – według Tomka było kompetnie poza jego zasięgiem. Inni umieli, on nie umiał. Koniec i kropka. Powolna zachęta, obrazowe tłumaczenie, podsuwanie odpowiednich narzędzi pracy, pomoc w odpowiednim momencie – to wszystko pomaga mu wyjść z impasu i nabrać nieco wiary we własne możliwości.

Po czwarte, okazało się, że poza szkołą Tomek dużo lepiej funkcjonuje społecznie! Grupa języka angielskiego, nasza lokalna kooperatywa edukacyjna, drużyna zuchowa – to wszystko zapewnia Tomkowi spore grono rówieśników (czyli dzieci pomiędzy ósmym a jedenastym rokiem życia) z którym lubi i chce spędzać czas. Dzieci dobierają się w pary czy grupki przyjaciół według współdzielonych zainteresowań i temperamentów, a nie roku urodzenia.

Po piąte ( nie są to punkty najlepiej ułożone chronologicznie czy w ogóle logicznie, wybaczcie) mogliśmy realizować program szkolny we własnym tempie i według naszych pomysłów i potrzeb. Powolna praca Tomka nie jest w edukacji domowej takim obciążeniem, jakim była w szkole. To prawda, że nie udało się nam przygotować jakichś odlotowych projektów – naszym dorobkiem są zaledwie zeszyty, karty pracy i rysunki – ale ich poziom staranności i entuzjazmu w wypełnianiu nie byłby możliwy poza edukacją domową. Korzystamy czasem z podręczników, często z internetu i platform edukacyjnych (Smart Kid, Eduelo, Duolingo, Khan Academy), ale także albumów i książek zgromadzonych w domu. Sporo oglądamy filmów, zarówno fabularnych jak i edukacyjnych, zawsze je potem omawiamy i komentujemy. Bardzo dużo czytamy! Nie trzymamy się zbytnio wykazu lektur dla klasy trzeciej, ale sami wybieramy, co chcemy aktualnie przeczytać. Przy okazji uczymy się pisać charakterystyki bohaterów, wgłębiamy się w opisy przyrody, podglądając jak dany autor to robi i jakich środków stylistycznych używa, żeby jego opisy czytało się z zaciekawieniem. Taką na przykład charakterystykę Froda Bagginsa piszemy już od kilku tygodni, bo w miarę zagłębiania się w akcję powieści, przybywa nam materiału do wykorzystania w naszej pracy. Jest to bardzo fajne doświadczenie, żeby potraktować bohatera tak, jak nowo poznanego człowieka – spisywać najpierw pierwsze wrażenia, a potem je korygować i uzupełniać w miarę, jak posuwamy się w znajomości. Dla Tomka jest to ćwiczenie, które go dosyć bawi i chętnie bierze w nim udział. Zapał nieco spada, kiedy to, o czym mówimy, trzeba zapisać w zeszycie.

Jesteśmy szczęściarzami, bo mamy do dyspozycji cały pokój – dosyć ciasny, ale własny. To nam się udało, mimo lekkiego oporu materii domowej. Teraz zawsze można zamknąć drzwi i do pewnego stopnia odizolować się od rozentuzjazmowanego tłumu rodzinnego. Nazywamy go „pokojem szkolnym” i widać to po nim. Ściany są zawieszone pracami Tomka, mapami, wydrukami treści, które trzeba zapamiętać albo które są ważna dla Tomasza, jak na przykład zestawienie ptasich jaj według ich wielkości.

Co się nie udało?

Przede wszystkim nie udało się wyeliminować domowych rozpraszaczy typu „pojedź do banku i załatw” albo ” o dziewiątej przyjedzie pan od wycinki drzew”. W idealnym świecie Mama chciałby być bardzo asertywna i załatwiać takie sprawy „po lekcjach”, ale życie jest życiem i jest jak jest. Nieidealnie. Może w przyszłym roku uda się takie sprawy ograniczyć do jednego dnia w tygodniu, który będzie z założenia luźniejszy i przeznaczony może właśnie wyłącznie na samodzielną lekturę albo oglądanie filmów? Oby! Powrót do pracy po przymusowym rozproszeniu jest bardzo trudny, zwłaszcza dla dziecka, które z natury ma ze skupieniem problemy.

Drugą rzeczą, która Mamę irytowała/irytuje jest niedostatek planowania. Mama ma wrażenie, że trochę zbyt mocno poszła na żywioł i że zbyt mało czasu poświęciła na równomierne rozplanowanie i rozłożenie materiału, który powinien być opanowany i tego „nadprogramowego”. Mama usprawiedliwia samą siebie tym, że decyzja o ed została podjęta trochę z dnia na dzień, ale to bardzo, bardzo słaba wymówka. W każdym razie przyszły rok szkolny Mama zamierza zagospodarować nieco rozsądniej.

Nie udało nam się też rysować tyle, ile Mama miała nadzieję, że się uda. Opór materiału uczniowskiego plus wymagające czasowo terapie skutecznie ograniczyły Maminą ekspansję malarską. Kilkuletnie zaniedbanie tej sfery przez placówki edukacyjne, którym Mama z zaufaniem powierzyła swoje dziecko, potrzebują ewidentnie więcej czasu na wyrównanie. Tomek też – niestety, niestety – nie ma zbyt bujnej wyobraźni, albo jest ona wciąż zablokowana przez różne lęki typu „czy ja naprawdę mogę tak myśleć? Czy mogę wymyśleć coś, co nie jest prawdziwe?” Czarodziejskie baśnie to nie jest najulubieńsza lektura Tomka, on woli konkretne książki typu „Tato, a dlaczego?” (jeśli nie znacie, to przy okazji Mama bardzo poleca. Autor to Wojciech Mikołuszko) Kultywowanie wyobraźni, zrozumienie malarstwa i poezji to Mamy plan na najbliższe lata. Wszystkiego innego można się douczyć, ha ha ha.

Nie tylko zresztą dziedzina artystyczna nie poszła do końca po Mamy myśli – samodzielność pracy Tomka nadal jest nikła, chociaż widać wyraźną poprawę. Tomasz bardzo potrzebuje asystowania przy pracy i wszystko wskazuje na to, że jest to sfera, nad którą musimy pracować najbardziej. Stopniowo wydłużamy czas w którym Tomek pracuje sam – doszliśmy już do piętnastu minut i jest to duży sukces! Jak wiadomo, czas w regularnej szkole to towar bardzo deficytowy, a dla dzieci takich jak Tomek to jest po prostu kluczowy, niezbędny składnik ścieżki edukacyjnej! Poddanie takiego dziecka nieustającej presji czasu – na tym etapie rozwoju – oznacza dla niego kompletną, absolutną klapę na wszystkich możliwych frontach: wiedzy, zainteresowań, twórczej wyobraźni (inaczej kreatywności), indywidualnej pracy, samooceny oraz pewności siebie. To jest skazanie inteligentnego człowieka na wegetację poniżej jego prawdziwych możliwości i zablokowanie szansy na pełniejszy rozwój jego osobowości.

Nadal szukamy najlepszej metody na naukę języków. Po trzech latach nauki angielskiego, Tomek jest ciągle na początku drogi. Od około dwóch czy może nawet trzech miesięcy używamy platformy Duolingo i chyba ten sposób przynosi najwięcej efektów. Po wakacjach Mama planuje subskrypcję platformy Rosetta Stone, która ma specjalny moduł przygotowany dla homeschoolersów i jest na dużo wyższym poziomie merytorycznym – opracowali ją porządni metodycy a do nagrań wykorzystano doświadczonych lektorów. Mama też szuka jakiegoś native speakera, który miałby cierpliwość do pracy z bardzo powolnym dziesięciolatkiem.

Co sprawia największą trudność?

Najtrudniej jest chyba pogodzić życie domowe z życiem edukacyjnym – to z pewnością jest doświadczenie znakomitej większości edukujących domowo rodziców. Mamie się wydaje – albo jest to piękne złudzenie – że w miarę posuwania się na tej drodze, te dwie sfery zaczną się do siebie dopasowywać, jak rękawiczka do dłoni. Konieczność nieustannego asystowania Tomkowi przy jego zadaniach z pewnością nie ułatwia życia, ale jak Mama napisała wyżej, widać już nikłe światełko w tym ciemnym tunelu. Na pewno gotowanie obiadu lubo też odkurzanie da się pogodzić z korzystaniem z platform edukacyjnych – komputer jest mocnym magnesem, który przyciąga ogromną większość dzieci i jest atrakcją nawet, jeśli używamy go tylko po to, żeby poćwiczyć angielski albo dodawanie na osi liczbowej.

Ogromną trudność sprawia Mamie sprawne zarządzanie czasem, bo jest Mama sławnym prokrastynatorem, któremu też nie jest łatwo się skupić, a już zwłaszcza, kiedy przerywa mu się co chwilę, to, co robi. W końcu dzieci po kimś musiały odziedziczyć swoje trudności, hm hm hm. Geny to geny. Edukacja domowa na etapie wczesnoszkolnym wymaga precyzyjnego zagospodarowania całego dnia, łącznie z zarezerwowaniem sobie czasu na własną pracę, odpoczynek, lekturę czy co tam innego. Najczęściej jest to wieczór i ciemna noc, ale warto ustawić sobie NIEPRZEKRACZALNĄ granicę pójścia spać – dla Mamy to jest 23, inaczej rano Mama jest umarta z powodu migreny i ogólnego tumiwisizmu spowodowanego przemęczeniem.

A co ze sławnym odszkalnianiem?

Edukacja domowa to nie jest przenoszenie szkoły do domu. Ale! Warto zachować pewną dyscyplinę właściwą szkole, bo inaczej całe kształcenie rozlezie się po kątach. Jaką dyscyplinę? To już kazdy musi sam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Dla nas to jest plan dnia (wstajemy codziennie o tej samej porze, u nas to jest godzina ósma) i wyznaczenie pewnych ostatecznych terminów na wykonanie pracy – oczywiście biorąc pod uwagę specyficzne tempo pracy naszego homeschoolersa. Korzystamy też z zeszytów, bo łatwiej jest sprawdzić, co zostało zrobione albo przypomnieć sobie, jak odmieniają się rzeczowniki, kiedy wszystko jest w jednym miejscu. Podobnie z matematyką. Zapisanie daty i omawianego tematu porządkuje myśli i niejako stawia w gotowości bramek startowych. Lubimy też karty pracy, bo można je potem przyczepić do ściany i podziwiać, jak pięknie pokolorowany został Biskupin albo mapa konturowa Polski. Mama zawsze powtarza, że w edukacji domowej najważniejsze są dwa elementy: czas i dobra drukarka laserowa!

Korzystamy też bardzo często z czarnej tablicy – chyba nie ma na świecie dziecka, które nie lubiłoby pisać kredą po tablicy! Dobrze jest wykorzystać tę słabostkę w szlachetnym celu. Farba tablicowa do ścian lubo innych elementów jest dostępna wszędzie i kosztuje grosze.

Fajnie jest, jeśli można się dołączyć do jakiejś kooperatywy edukacyjnej – albo założyć ją samemu. Kooperatywa zapewnia towarzystwo mamom i dzieciom, urozmaica monotonię szkolnego tygodnia, daje pół dnia wolnego (jeśli akurat nie wypada twój dyżur na pilnowanie tudzież przygotowanie zajęć), jest kopalnią fantastycznych pomysłów edukacyjnych wypływających z odmiennych doświadczeń mam i tatów, którzy ja tworzą.

Kooperatywa polega z grubsza na tym, że kilka rodzin ed umawia się, że raz (lub kilka razy) w tygodniu dzieci będą miały razem zajęcia, które nie są tak łatwo dostępne dla pojedynczych rodzin ze względu na cenę lub konieczność współpracy między dziećmi. Pozwala też zaangażowanym rodzicom wykazać się swoim geniuszem przed innymi, poprzez przygotowywanie zajęć zgodnych z własnym wykształceniem albo zainteresowaniami. Nasze dzieci korzystają z płatnych zajęć kaligrafii, rękodzieła, stolarstwa, dramy – w grupie cena kilkuset złotych za jedne zajęcia rozkłada się na kilkanaście lub kilka złotych od dziecka.

Największe zalety?

Okej, podsumujmy.

Brak presji czasowych.

Nie ma zadanych lekcji, po zajęciach dziecko jest wolne.

Realizowanie podstawy programowej według zainteresowań, preferencji i zdolności dziecka.

Swobodne przekazywanie wartości, jakie wyznaje się w danym domu.

Organizowanie wycieczek według naszych własnych możliwości czasowych i finansowych oraz w zgodzie z aktualnymi potrzebami edukacyjnymi lub zainteresowaniami.

Poczucie ogromnej wolności intelektualnej.

Dla rodziców jest to ogromna okazja do poszerzenia swojej wiedzy ogólnej, przypomnienia sobie o pogrzebanych pasjach oraz nieustannego ćwiczenia swojego umysłu.

Życie w zgodzie z naturą – zimne i deszczowe miesiące sprzyjają nauce, cieplejsze wabią na spacery i dłuższe wyprawy. Zakończenie roku szkolnego np w kwietniu pozwala na wyjazdy wakacyjne poza szczytem sezonu oraz na powolne wchodzenie w wymagania następnego roku szkolnego.

Możliwość kształtowania kompletnej osobowości dziecka – człowiek to nie tylko umysł! ED otwiera drzwi na cały szereg aktywności jak majsterkowanie, szycie, gotowanie, granie na instrumentach – a wszystko to w prime time, a nie pod koniec dnia zajęć, kiedy wszyscy już padają na nos ze zmęczenia. A jeszcze trzeba odrobić lekcje na jutro.

Dobór aktywności fizycznej zgodnej z temperamentem i możliwościami dziecka, a nie według wytycznych pana od wuefu.

Jedzenie posiłków o właściwej porze, co generuje brak podjadania między posiłkami i elimnuje złe zwyczaje żywieniowe.

Brak chorób!

Cały świat stojący przed człowiekiem otworem – tak właśnie patrzą na edukację dzieci kształcone w domu.

Finito.

Pamiętajcie, że to jest subiektywne kompendium Mamy z DD i wykorzystuje sytuację i możliwości, a także ograniczenia, jakie posiada ta konkretna rodzina. Można się inspirować, nie należy się załamywać. Każdy z nas jest chodzącym potencjałem, który czeka na wykorzystanie, a zwłaszcza dzieci. Warto dać im najlepszą szansę.

Photo by Jessica Lewis on Unsplash

O autorze

Katarzyna Głowacka

Mama piątki dzieci, babcia jednego wnuka; z zawodu doradca rodzinny, z upodobania blogerka (Mama w dużym brązowym domu) oraz nałogowa czytelniczka. Mieszka z rodziną w podwarszawskim Józefowie.

Leave a Reply

%d bloggers like this: