Na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku rodzina Kaszubów swoje życie związała ze Szwecją. Teraz już trzecie pokolenie żyje, uczy się i pracuje w tym skandynawskim kraju. Jak to w życiu bywa wszystko zaczęło się przypadkiem i potoczyło inaczej niż się spodziewali…
Emigracja
Andrzej przyjechał do Szwecji jako pierwszy. Był rok 1989. W Polsce, mimo że pracy się nie bał, było im ciężko. Wyjazd za granicę znacznie poprawił sytuację finansową rodziny. W rodzinnej Gdyni zostały żona Alicja i córka Anna. W 2000 roku, kiedy córka osiągnęła pełnoletność, Alicja przeprowadziła się do męża. Pięć lat później, po ukończeniu studiów, Anna dołączyła do rodziców. A rok później przeprowadził się tam też Paweł – narzeczony Ani. Anna i Paweł pobrali się w 2007 roku. Potem na świecie pojawiły się dzieci – Noel (2007), Oliwer (2011) i Jaś (2013).
Dramat – akt pierwszy
Był luty 2014 roku, kiedy 60-letni Andrzej trafił do szpitala. Badania wykazały niedobory żelaza i duże stężenie amoniaku we krwi. Lekarze nie potrafili postawić diagnozy, a stan pacjenta z godziny na godzinę się pogarszał. W końcu stracił przytomność, zaczął się dusić i przechodził napady padaczkowe. Trafił na odział intensywnej opieki medycznej. Dopiero po kilku dniach udało się go zdiagnozować. Okazało się, że cierpi na hiperamonemię II typu – rzadką chorobę genetyczną. U osoby nią obciążonej, z powodu niedoboru jednego z enzymów może dojść do znacznego podwyższenia poziomu amoniaku we krwi, co stanowi zagrożenie dla zdrowia oraz życia. Przyczyną takiego podwyższenia może być każda infekcja. U Andrzeja – od lat zmagającego się z różnymi chorobami, był to najpewniej wynik przyjmowania lekarstw, które są niewskazane przy hiperamonemii. Niestety nikt wcześniej nie wiedział, że mężczyzna jest nosicielem tej choroby. Zastosowane w szpitalu leczenie włączono zbyt późno i u Andrzeja doszło do nieodwracalnego uszkodzenia mózgu. Od tamtej pory jest umysłowo i fizycznie niepełnosprawny, wymaga całodobowej opieki. Rodzinę przebadana pod kątem nosicielstwa wadliwego genu i okazało się, że odziedziczyła go córka Anna i najstarszy wnuk Noel.
Dramat – akt drugi
W lipcu 2014 roku Anna zaszła w czwartą ciążę, a we wrześniu skontaktował się z nią lekarz endokrynolog, który miał pod opieką jej tatę. Dowiedział się, że Anna spodziewa się dziecka i powiadomił ją, że jej życie może być zagrożone, ponieważ ciąża, poród, a także czas połogu stanowią przy hiperamonemii okres podwyższonego ryzyka. Kobieta dowidziała się również od niego, że dziecko, które nosi, mogło odziedziczyć chorobę i jeśli tak jest to może nawet umrzeć w wieku niemowlęcym. Padła propozycja usunięcia ciąży. „Dlaczego ja mam decydować o tym, ile to dziecko będzie żyło? Czy to będzie 2 dni, czy 5 lat, to nie mogę o tym przesądzać” – odpowiedziała lekarzowi. Jednak stres związany z informacją sprawił, że wpadła w depresję – nie mogła spać, miała stany lękowe. Przymuszała się do jedzenia ze względu na dobro nienarodzonego dziecka. I codziennie walczyła ze sobą, by wypełniać matczyne obowiązki względem trójki małych synków. Co miesiąc badano stężenie amoniaku w jej krwi. Wiedziała, że jeżeli ono wzrośnie, trzeba będzie natychmiast rozwiązać ciążę – i to niezależnie od jej etapu. Paweł wspierał ją jak umiał, ale nieustannie bała się porodu, bała się o dziecko. Jej zmagania zaczęły zmierzać ku końcowi dopiero 17 kwietnia 2015 roku, kiedy urodziła Gabriela. Czuła się dobrze, badania z krwi pępowinowej wykazały, że synek nie odziedziczył choroby. Depresja powoli zaczęła ją opuszczać. Oboje z Pawłem uznali, że są otwarci na kolejne życie, jeśli będzie to wolą Pana Boga.
Wielka miłość
Od ponad 9 lat Alicja opiekuje się ciężko chorym mężem i to jest jej główne zadanie. Przez całą dobę czuwają przy nim dwie osoby. Alicja koordynuje pracę asystentów i sama też ją spełnia. Szwedzki system opieki nad osobami niepełnosprawnymi umożliwia jej odpłatne zatrudnienie w roli opiekunki męża.
Wiele osób przeszło przez ten dom jako asystenci. A to jest miejsce, gdzie mają swój początek cuda. „Patrząc na poświęcenie mojej mamy, która oddała swoje życie, żeby się opiekować tatą, wiele osób nawróciło się” – opowiada Anna – „Byli tacy, którzy mieli za złe Panu Bogu wydarzenia ze swojego życia. Patrząc jednak na mamę, która to co jej się przydarzyło, przyjęła jako dobro, bo dzięki temu jest bliżej Pana Boga, zaczęli się do Niego zbliżać”. Jedna z tych osób pojednała się ze swoją siostrą i swoim tatą, z którymi nie miała kontaktu przez 12 lat. Inna poszła na pielgrzymkę, odnawiając swoją relację z Bogiem, jeszcze ktoś w pracy dla niepełnosprawnych odnalazł zawodowe spełnienie. Anna podkreśla, że to moc świadectwa miłości jej rodziców: „Kiedy mama przechodzi koło taty to on patrzy na nią innym wzrokiem niż na wszystkie inne osoby. Pomimo tego, że jest tak bardzo chory widać, że kocha swoją żonę, że cały czas jest w nich to uczucie”.
Moc świadectwa
Anna i Paweł od 2009 roku są na drodze neokatechumenalnej. Ważna jest dla nich obecność i świadectwo innych małżeństw. Ale sami też są świadectwem. Kiedy pomimo obciążenia chorobą zdecydowali się otworzyć swoje serca i przyjąć kolejne dzieci Pan Bóg im ich nie poskąpił. W 2017 urodziła się Helenka, w 2018 Filip, a w 2020 Kuba. Mają jeszcze dwoje dzieci w niebie. Jedno z zaprzyjaźnionych z nimi małżeństw, rodzice trzech synów, zarzekali się, że nie będą już mieli dzieci, ale bliskość z Anią, Pawłem i ich liczną rodziną sprawiła, że otworzyli się na życie i do trzech chłopców dołączyła dziewczynka.
Z Bogiem jest łatwiej
Czy to wszystko jest łatwe? Nie. Anna w każdej ciąży ma nawroty depresji, a po porodzie spędza dwa tygodnie w szpitalu. Okazało się, że Helenka też jest obciążona genetycznie, a w zeszłym roku ich rodzina przeszła kolejną ciężką próbę. Paweł nagle zachorował. Po wielu trudnych przejściach zdiagnozowano u niego nadpłytkowość samoistną, chorobę z grupy chorób nowotworowych. Anna doświadczyła wówczas ogromnego wsparcia i pomocy swojej wspólnoty. Mówi, że „z Bogiem trudności przechodzi się łatwiej.”
Historia Anny została opisana w książce „Matki mężne czy szalone?”
Artykuł ukazał się w miesięczniku „Tak Rodzinie”.
Foto: Ola Śmigielska
Leave a Reply