Varanasi, nazywane także Benares, Banaras, Benaras, Kashi lub Kasi, według wielu opinii jest streszczeniem Indii. Nieważne czy jesteś tu długo, czy krótko, to miasto trzeba odwiedzić. Aby coś zrozumieć, albo postawić sobie jeszcze więcej pytań, kiedy wydawało ci się, że zacząłeś coś rozumieć. W trakcie moich podróży po Indiach w końcu przyszła kolej na Varanasi. Wylądowałem w tym mieście w początkach stycznia. Droga z lotniska była w trakcie budowy. Dla wybudowania drugiego pasu należało znaleźć przestrzeń, której brakowało przy zwartej zabudowie wzdłuż starej drogi. Na niektórych domach znać było ślady, że ich część została poświęcona w imię rozwoju. Ale życie już powróciło do swojego normalnego toku, jakby nic się nie stało. Rany po wyburzeniu już się zabliźniły. Przestrzeń przed domami została zagospodarowana, jak to zazwyczaj bywa wzdłuż indyjskich ulic: sklepy, warsztaty, biura i bary.
Po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy nad Ganges, nad sławne ghaty, czyli kamienne schody schodzące wprost do rzeki, które są sercem Varanasi. Dlaczego Varanasi jest takie ważne? Ponieważ jest to jedno z siedmiu świętych miast hinduizmu, miasto święte również dla buddystów oraz dla wyznawców dżajnizmu. Oprócz tego jest tu także duża wspólnota muzułmańska, sikhijska, jak również katolicy. Mój przewodnik, ks. John, mówił mi, że jest to miasto z największą ilością świątyń na świecie. Chociaż świętych miast zwanych Sapta Puri jest siedem – oprócz Varanasi Ayodhya, Mathura, Haridwar (Maya), Kanchipuram, Ujjain (Avanthika) i Dwarka (Dwaramathi) – to tylko w Varanasi, według hinduistycznych wierzeń, bogowie pozwalają na wyrwanie się z samsary, czyli wiecznego cyklu reinkarnacji, aby połączyć się z absolutem. Ale aby tak się stało, to prochy zmarłego po kremacji muszą być wysypane do świętej rzeki Gangesu, nad którą położone jest to miasto, a ściślej nad jej zachodnim brzegu. Dlatego wyznawcy hinduizmu od stuleci przybywają do tego miasta, aby tutaj dokonać żywota i poddać swoje doczesne szczątki spaleniu, a prochy wrzucić do Gangesu. Nie dziwi więc fakt, że stosy palą się tutaj dzień i noc. Każdy hinduista, przynajmniej raz w życiu, powinien udać się do tego miejsca, aby dokonać rytualnego obmycia, co najmniej z pięciu różnych ghat. Obmycie w świętych wodach ma zapewnić oczyszczenie się z grzechów, a co za tym idzie, zapewnić lepsze wcielenie, gdyby u kresu życia nie udało się rozsypać własnych prochów w świętej rzece. Zanim jednak dotarłem nad brzegi Gangesu, przedzieraliśmy się około godziny przez wąskie uliczki starego Varanasi. Ruch uliczny był jeszcze bardziej intensywny niż w Delhi. Samochody, motoriksze i riksze zwykłe, motocykle oraz święte krowy, ze stoickim spokojem przyglądające się rodzajowi ludzkiemu, który poruszał się we wszystkich kierunkach przy akompaniamencie symfonii klaksonów, stanowiło niesamowite widowisko. Chociaż pozornie wydawało się to wielkim chaosem, to jednak był w tym jakiś ukryty system, ponieważ rzeka ludzi i maszyn, bardziej i mniej skomplikowanych, poruszały się do przodu z większą lub mniejszą prędkością, bez kolizji i wypadków, bez kłótni i krzyków. Kiedy dojechaliśmy do brzegu rzeki, zaczęli zbliżać się do nas sprzedawcy małych wianków z małą lampką oliwną w środku albo świeczką. Według tutejszych wierzeń należy je zapalić i puścić na rzekę, prawie jak u nas w noc świętojańską, podczas tzw. nabożeństwa światła. Im dalej odpłynie, tym więcej szczęścia przyniesie temu, kto puścił je na święte wody. Na piaszczystym brzegu, zanim zaczęły się jeszcze nadbrzeża z ghatami, czekała już na nas drewniana łódź, z którą wyruszyliśmy w czeluści ciemności. Przeciwległego brzegu nie było widać. Gdzieniegdzie tylko odbijały się mdłe, pojedyncze światełka, które można było wziąć za oświetlenie łodzi, jakie wyruszyły przed nami w ocean ciemności. Wbrew sugestiom wyobraźni, był to jednak drugi brzeg. O tym, że jednak nie jest to Styks, i nie płyniemy do Hadesu, przypominał rytmiczny szum motoru spalinowego, który poruszał naszą lodź. Po chwili skręciliśmy w lewo i rozpoczęła się galeria ghat. Nad schodami dominowały różnorodne budowle. Niektóre od razu można było rozpoznać jako budowle świątynne, a inne przypominały zamki czy pałace z monumentalnymi fasadami i wieżami.
Wreszcie dotarliśmy do nadbrzeża, na którym odbywało się tzw. nabożeństwo światła. A w zasadzie dwa nabożeństwa w niedużej odległości jedno od drugiego. Jedna grupa złożona była z siedmiu braminów, druga z pięciu. Liturgia polegała na śpiewaniu hymnów przez kapłanów, w rytm dzwonków i bębnów, oraz na wykonywaniu harmonijnych gestów przy użyciu kadzideł i różnorodnych świeczników. Tłumy były zgromadzone zarówno na nadbrzeżu, jak i na rzece w łodziach. Podobnie jak na drogach miasta, również na rzece zrobiła się gęstwina łódek, ale wszyscy w jakiś sposób potrafili poruszać się bezkolizyjnie. Co jakiś czas ktoś biegał po łódkach, oferując wianki z lampkami i kwiaty. Nabożeństwo trwało jeszcze dość długo, więc po pewnym czasie wycofaliśmy się z tego miejsca i popłynęliśmy dalej. Nasz przewoźnik zawiózł nas do miejsca, gdzie palą się stosy ze zmarłymi. Przed platformami, w mroku, stały w bezruchu łodzie z bagażem drzewa na kolejne stosy, które w tym mieście nigdy nie gasną. Był to niesamowity widok. W powietrzu czuć było dziwny zapach, żeby nie mieć wątpliwości zapytałem przewodnika, który potwierdził, że ten zapach to zapach palonych ciał. Śmierć jest tak oczywista jak narodziny, a jednak nie do końca zdajemy sobie sprawę o jej nieuchronności. Pytanie o śmierć to pytanie o sens ludzkiego istnienia. Nad brzegiem Gangesu prawie że wyczuwało się jej fizyczną obecność. Ktoś umierał, ktoś inny był niesiony w pogrzebowym orszaku do miejsca kremacji, a jeszcze inni obracali się w popiół w gorejących stosach. Tutaj po prostu było widać, co oznacza wezwanie ze Środy Popielcowej Pamiętaj człowiecze, że prochem jesteś i w proch się obrócisz, było widać, jak ciało ludzkie staje się prochem, który potem ginie w nurtach rzeki. Przypomniał mi się wówczas fragment Psalmu 16, 8-11, który odmawia się w czwartkowej modlitwie na zakończenie dnia:
Stawiam sobie zawsze Pana przed oczy,
nie zachwieję się, bo On jest po mojej prawicy.
Dlatego się cieszy moje serce, dusza się raduje,
a ciało moje będzie spoczywać z ufnością,
bo nie pozostawisz mojej duszy w Szeolu
i nie dozwolisz, by wierny Tobie zaznał grobu.
Ukażesz mi ścieżkę życia,
pełnię radości u Ciebie,
rozkosze na wieki po Twojej prawicy.
Inaczej podchodzi się do śmierci ze świadomością, że po niej następuje ścieżka życia.
Wśród asystujących nabożeństwu ognia widziałem licznych Europejczyków. Niektórzy przyjeżdżają do Indii, a zwłaszcza do Varanasi, jako turyści, aby spotkać kulturę tak różną od tego, do czego się przyzwyczaili, ale są i tacy, którzy przyjeżdżają w celu odnalezienia odpowiedzi na podstawowe pytania egzystencjalne o sens istnienia, albo przyjeżdżają na poszukiwanie wewnętrznego pokoju, tudzież recepty na szczęście, które mają nadzieję tutaj znaleźć. Przemierzają tysiące kilometrów, a przecież odpowiedź jest tak blisko, tam gdzie żyją. Tą odpowiedzią jest Chrystus i Jego Słowo.
W Varanasi byłem jeszcze dwa dni, podczas których odwiedziłem też niektóre instytucje katolickie w tym mieście. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie szkoła dla niewidomych dzieci Jeevan Jyoti School, prowadzona przez Siostry Misjonarki Królowej Apostołów. Jak można się domyśleć, ogromna większość z nich nie jest chrześcijanami. Przyjeżdżają, a raczej są przywożone, z miejscowości odległych o kilkaset kilometrów, ze względu na bardzo dobry poziom tej szkoły. Siostry nie tylko są w stanie przygotować je do samodzielnego życia, ale również do dalszej nauki. Wielu z nich kończy studia wyższe. Niektórzy absolwenci tej szkoły uzyskali później tytuły doktorskie. Kiedy z nimi się przywitałem, siostra poprosiła dzieci, aby zaśpiewały na powitanie piosenkę w ich rodzimym języku. Pieśń była przejmująca, ale przebijała z niej radość i nadzieja.
Katolicka katedra, chociaż ma nowoczesny kształt, to jednak od razu widać, że jest budynkiem sakralnym. Jej proporcjonalne linie zachęcają do wejścia. W podziemiach katedry znajduję ruchoma instalacja przedstawiająca historię zbawienia, która cieszy się dość dużym powodzeniem u mieszkańców miasta.
Varanasi jest jednym z najstarszych miast świata, zamieszkałym nieprzerwanie od prawie 4000 lat. Według legendy zostało założone przez hinduskiego boga Śiwę. Dokładnie nie wiadomo, kiedy powstała pierwsza osada w tym miejscu. Dzisiejsza nazwa pochodzi miasta pochodzi od dwóch rzek, które otaczały starą część miasta Waruna i Assi. Pomimo swojej długiej historii, większość zabytków nie przekracza trzystu lat. Jest to skutek muzułmańskich najazdów, nękających Indie od XI w. Po raz pierwszy Varanasi zostało zrównane z ziemią przez afgańskiego władcę Mahmud di Ghazni w 1033 r. Niszczenie miasta przez kolejnych muzułmańskich władców miało miejsce jeszcze kilkakrotnie w jego historii. Ale były też wyjątki, kiedy władcy fundowali hinduistyczne świątynie w tym mieście, jak Wielki Mogoł Akbar (1542-1605). Wpływy muzułmańskie utrzymały się tutaj aż do XVIII w. Pozostałością po czasach muzułmańskich są liczne meczety z dość dużą wspólnotą wiernych.
Mark Twain, sławny amerykański pisarz, napisał o Varanasi znamienne słowa: Benares jest starsze od historii, starsze od starej tradycji, bardziej stare od legendy i wydaje się dwa razy starsze od tego wszystkiego zebranego razem. Wobec takiej opinii, kiedy się jest w Indiach, nie ma wyjścia, trzeba to miejsce po prostu odwiedzić.
Leave a Reply