Historia

Z carem nie paktował

Doskonały to był dowódca i generał! Franciszek Żymirski opóźniał marsz na Warszawę 130-tysięcznego korpusu rosyjskiego pod Kałuszynem i Wawrem aż po Grochów i padł raniony kartaczem 25 lutego 1831 r.

Na rozstajach dróg, gdzie z traktu brzeskiego odchodzi droga do niegdysiejszej wsi Poniatowskich, Gocławia, stoi krzyż. Niegdyś drewniany, a dziś metalowy, upamiętnia jednego z wielkich Polaków – porucznika insurekcji Kościuszki, szpiega, napoleońskiego oficera z legionów Dąbrowskiego, bohatera spod Legnano, Werony i Magnano, który bił Murzynów na Haiti i Austriaków pod Raszynem. W tym miejscu oddał Bogu ducha zapomniany bohater bitwy grochowskiej – gen. Franciszek Żymirski.

Niewinny szpieg

Do wojska trafił młodo, bo już w wieku lat 15 został porucznikiem mianowanym przez samego naczelnika Kościuszkę. Odebrał gruntowne wykształcenie tak w ogładzie, władał więc świetnie francuskim, niemieckim i łaciną, jak i rzemiośle wojennym, bo bez koligacji poszedł w tak młodym wieku w oficery.

Po upadku powstania w 1794 r. hrabia Franciszek Dzieduszycki pociągnął Żymirskiego za sobą do Lwowa i tam nasz bohater związał się z tajną organizacją trójzaborowego ruchu niepodległościowego zwaną popularnie Centralizacją Lwowską, która próbowała stanąć przeciw Austrii i Rosji. Został kurierem (czytaj: szpiegiem), a pierwsza jego misja wiodła do Konstantynopola. Tam poznał innego szpiega organizacji, Michała Kleofasa Ogińskiego, tego od poloneza a-moll „Pożegnanie Ojczyzny” i prawdopodobnie melodii hymnu narodowego.

Wracając do Lwowa z Ogińskim, Żymirski został aresztowany i dał dowody wielkiej życiowej mądrości mimo młodego wieku, albowiem przed schwytaniem w policyjny sak zdołał zniszczyć wszystkie posiadane dokumenty, a podczas badania odpowiadał tak rzeczowo i tak niewinnie spozierał na żandarmów, że zwolniono go od wszelkich podejrzeń.

W 1797 r., gdy zagęściła się atmosfera i za Ogińskim rozesłano nawet listy gończe, Franciszek samowtór z przyjacielem, zwodząc tropy, wymknęli się przez Kraków, Tarnowskie Góry, Drezno i Hamburg do Paryża. Ogiński rekomendował Franciszka do powstałych we Włoszech legionów, pisząc do Dąbrowskiego.

„… obywatelu generale, oddawcą listu jest obywatel Żymirski… (którego) wstręt wrócenia do ojczyzny, obcej przemocy uległej, ochota walczenia za sprawę wolności, nadzieja, że te legie, które

dziś schronienie na obcej ziemi znajdują, kiedykolwiek sprężyną do powstania Polski będą, prowadzą go do Włoch”.

Do Polski przez Haiti

Sam Napoleon Bonaparte 27 maja 1797 r. awansował Żymirskiego, jako jednego z trzydziestu nominowanych oficerów, do stopnia kapitana, a ów „wyborny oficer piechoty, doskonałej konduity” wywdzięczył mu się ofiarną służbą, stając dzielnie pod Legnano i pod Magnano w Piemoncie, a potem własną piersią broniąc nieszczęsnej Mantui. W dalszej służbie nie przeszkodziła mu blisko 11-miesięczna niewola w Leoben, z której powróciwszy awansowany wraz z dużo starszymi od siebie na kapitana II klasy, wziął udział w blokadzie Ferrary.

Pośród tych róż zdarzyły się jednak i kolce. Zawistny dowódca brygady, sam będąc masonem, zadenuncjował półbrygadę Żymirskiego jako związaną z wywrotową lożą wolnomularską, za co ta została w nagrodę (czytaj: karnie) wysłana na San Domingo, czyli Haiti, a to dlatego, że napoleońskie wojny z Wielką Brytanią toczyły się również w koloniach. Po dwumiesięcznej podróży Polacy wraz z Francuzami przez pięć miesięcy tłumili rebelię, walcząc przeciw angielskiej flocie i mrąc na haitańską febrę.

Z Franciszkiem Żymirskim haitańskie piekło obeszło się jednak dość łaskawie, ponieważ chorego ewakuowano z wyspy. Na wynajętym brygu popłynął wraz z siedmioma innymi polskimi oficerami do Savannah w Stanach Zjednoczonych, gdzie 25 lat wcześniej w trakcie wojny o niepodległość zginął Kazimierz Pułaski, a stamtąd do Filadelfii. W La Rochelle we Francji stanęli już po miesiącu, po walce z groźnymi burzami przetaczającymi się na przełomie stycznia i lutego przez Atlantyk.

Owo lądowanie zbiegło się w czasie z nowymi planami Napoleona. Do ich realizacji potrzebował on mianowicie „dobrych oficerów polskich, szefów batalionów lub kapitanów do rozpoznania terenu oraz badania jeńców ich narodowości”.

Walczył więc Żymirski pod Ulm i wkraczał do Leoben, gdzie wcześniej był więziony, a już w 1807 r. po proklamowaniu Księstwa Warszawskiego jako major Wojska Polskiego wziął udział w oblężeniu Grudziądza. Za udział w tej kampanii otrzymał krzyż Virtuti Militari.

Walczył pod Raszynem w 1809 r., która to bitwa umożliwiła dwukrotne powiększenie obszaru Księstwa. Dał również swoim żołnierzom… elementarz zatytułowany „Nauka czytania pisma polskiego wydana dla użytku żołnierzy pułku XIII piechoty”.

Nauka czytania i pisania oraz aspektów wychowania obywatelskiego stały się odtąd prócz fechtunku i strzelania obowiązkowym przedmiotem w jego wojsku.

Romanow zrobił go generałem

Za zasługi dla Księstwa Warszawskiego Żymirski został dowódcą twierdzy częstochowskiej, a już jako pułkownika przeniesiono go do twierdzy w Zamościu i mianowano jej komendantem. Właśnie podczas obrony tejże doszła go wieść o klęsce Francuzów. Poddanie twierdzy nie przetrąciło jednak jego świetlanej kariery, bo już w 20 stycznia 1815 r. jako znakomity teoretyk i praktyk piechoty został zarekomendowany przez Dąbrowskiego do Warszawy na stanowisko dowódcy wzorcowego batalionu piechoty – zalążka gwardii pieszej Królestwa Polskiego.

Jego profesjonalizm zaimponował najbardziej naczelnemu wodzowi armii Królestwa Polskiego, pełniącemu obowiązki gubernatora wojskowego Królestwa Polskiego, a prywatnie carskiemu bratu – wielkiemu księciu Konstantemu Pawłowiczowi Romanowowi. Ten wychwalał pod niebiosa parady żołnierzy Żymirskiego na Placu Saskim, a jego samego awansował do stopnia generała dywizji. Wielki książę mimo tłumienia wszelkich wybuchów patriotycznych i knucia pajęczych sieci tajnej policji w Warszawie był znanym polonofilem, który swojego adiutanta zwolnił do Powstania Listopadowego, przytakując, że istotnie tam jest jego miejsce. W chwili wybuchu tejże insurekcji odmówił mu Żymirski wykonania rozkazu rozniesienia na bagnetach podburzanych przez podchorążych mieszkańców Warszawy.

Zwyciężyć lub zginąć

Przystąpiwszy do powstania, Żymirski stanął w opozycji do większości generałów chcących paktować z carem. „Źle się stało, panowie – mówił – ale gdyśmy podnieśli broń – to nam jej złożyć nie wolno – nie wolno! Trzeba zwyciężyć lub zginąć, innego wyjścia nie ma, bo nam Rosja nigdy tego powstania nie przebaczy – lecz niech każdy z nas, wódz, oficer, żołnierz, postanowią jednozgodnie – szczerze – święcie – zwyciężyć lub zginąć – to żadna siła się nam nie oprze – zwyciężymy”.

Jako doskonały dowódca opóźniał marsz na Warszawę 130-tysięcznego karnego korpusu feldmarszałka Iwana Dybicza. Rozpoczął od drobnej potyczki pod Liwem, by później powstrzymywać całą armię rosyjską pod Kałuszynem i Wawrem aż po Grochów.

Trzeba bowiem powiedzieć głośno, że chociaż oddziały pod Żymirskim były najdoskonalszym wojskiem ówczesnej Europy i jako owoc piętnastoletnich starań księcia Konstantego każdy z żołnierzy mógł być instruktorem fechtunku, strzelania i musztry, samo dowództwo gen. Chłopickiego i innych generałów było pod psem – prowadzone ze strachem i obawą spowodowaną po trosze przewagą sił rosyjskich, ale chyba przede wszystkim absolutnym brakiem wiary w to zwycięstwo, o którym mówił Żymirski.

Na rozstajach dróg, gdzie z traktu brzeskiego odchodzi droga do niegdysiejszej wsi Poniatowskich, Gocławia, stoi krzyż. Tu właśnie, jak głoszą podania, oddał Bogu ducha raniony kartaczem gen. Żymirski. Ów krzyż niech będzie świadectwem, że „dowiódł, ile Ojczyźnie wiernym być umiał”.

Autor: Andrzej Łukasiak

Obraz BroinPixabay

O autorze

Tak Rodzinie

Katolicki magazyn formacyjny Wydawnictwa Sióstr Loretanek

Leave a Reply

%d bloggers like this: