Niepłodność może mieć wiele przyczyn, może towarzyszyć innym chorobom i od ich rozpoznania zależy metoda leczenia.
Marta Dzbeńska-Karpińska: Po 14 latach pracy w programie in vitro założył Pan pierwszą w Polsce klinikę naprotechnologii. Skąd ta zmiana?
Dr Tadeusz Wasilewski: W lutym 2007 roku spojrzałem inaczej na swoją pracę. Dzisiaj wiem, że to była łaska Pana Boga, a ja się poddałem Jego woli. Nie mogłem tak pracować ani minuty dłużej, z uwagi na szacunek dla życia. Zarodek, który ma 2 czy 4 komórki, to potencjalnie każdy z nas w przeszłości. On też chce żyć. Chce, by dać mu szansę, by trafić do mamy i taty. Jeżeli w programie in vitro chcemy osiągnąć szansę 35-45%, musimy na wstępie, przed transferem zarodków, mieć ich 6 albo 8. Nie chciałem brać na swoje sumienie ich śmierci. Kiedy zrezygnowałem z pracy, miałem świadomość, że być może nigdy już nie będę pracował jako lekarz. Ale nie wahałem się ani chwili.
Jak można pomóc małżeństwom, które nie mogą się doczekać dziecka?
Niepłodność dotyczy co piątej-szóstej pary i z racji częstotliwości występowania WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) zalicza ją do chorób społecznych. Od wieków szukano sposobów, by przywrócić płodność małżeństwom: tabletki, zastrzyki, działania uzdrowiskowe, zioła… Ale kiedy w 1978 roku urodziło się pierwsze dziecko z programu in vitro, zaprzestano misternie do tej pory budowanej medycyny, która koncentrowała się na szukaniu przyczyn niepłodności i ich leczeniu. Natomiast program in vitro ze względu śmierć zarodków jest nie do zaakceptowania dla osób wierzących, bo przecież zarodek to człowiek.
Na ile skuteczne jest in vitro?
W 2014 roku w in vitro uczestniczyło 8685 par. Powstały 43 tysiące zarodków. Z tego uzyskano 2559 ciąż, a urodziło się tylko 214 dzieci. To są oficjalne dane Ministerstwa Zdrowia. Wynika z nich, że 42786 zarodków nie otrzymało szansy na dalszy rozwój.
Jakie są inne metody leczenia niepłodności?
Niepłodność może mieć wiele przyczyn, może towarzyszyć innym chorobom i od ich rozpoznania zależy metoda leczenia. Mówiąc krócej: jaka przyczyna – takie leczenie, czasem bardzo proste. Posłużmy się przykładem. Siedem lat temu przyjechała do nas 27-letnia pacjentka, która od 6 lat stosowała hormonalną terapię zastępczą, bo nie miała owulacji ani miesiączek. Powiedziano jej, że nigdy nie będzie miała własnych dzieci i jedyną szansę posiadania potomstwa daje jej program in vitro z wykorzystaniem komórki jajowej innej kobiety. Nigdy nie skorzystała z tej drogi, jej poglądy na życie i wiara w Boga nie pozwoliły jej na to. Zastanawiałem się, jak mogę jej pomóc. Po diagnozie wdrożyliśmy u pacjentki dietę eliminacyjną i suplementację witaminy D3. Po pół roku wróciły jej owulacje. Doprowadzili z mężem do poczęcia i mają 5-letnią córeczkę Faustynę. Są szczęśliwi. Zaczęły się pojawiać kolejne pacjentki. Wszystkie przypadki mam udokumentowane w historiach chorób i jest do tego wgląd. To są przykłady na to, że klasyczna medyczna (w tym odżywianie), tak bagatelizowana i wyśmiewana przez zwolenników programu in vitro, przyniosła skutek.
Czy to, co jemy, może mieć wpływ na naszą płodność?
Dziś WHO mówi, że 30% wszystkich chorób przewlekłych wynika z nieprawidłowości reakcji organizmu na spożywane produkty. Pokarm to: białka, tłuszcze, węglowodany, witaminy, substancje mineralne, ale też substancje chemiczne dodawane do żywności w procesach technologicznych. Pokarm zaspokaja potrzeby energetyczne, ale także moduluje aktywność naszych genów. Może oddziaływać na nas alergicznie. Wtedy organizm wytwarza przeciwciała. W trakcie połączenia przeciwciała z antygenem dochodzi do wyzwolenia przez nasz organizm mediatorów procesu alergicznego, np. histaminy. Ta reakcja połączenia może się odbywać także na terenie macicy, a to w konsekwencji może prowadzić do nadmiernej czynności skurczowej macicy i problemów w poczęciu dziecka. To oczywiście tylko jeden z przykładów.
Jakie były początki tej metody leczenia niepłodności?
Podstawy leczenia wykorzystywane w naprotechnologii stworzyli lekarze z Australii, małżeństwo John i Evelyn Billingsowie. Ich uczniem w Stanach Zjednoczonych był młody lekarz Thomas Hilgers, który zainspirowany ochroną życia powiedział „nie” programowi in vitro i postanowił rozwijać inne metody. Jako chirurg, ginekolog, intensywnie szukał technik operacyjnych, które przywracałyby właściwą budowę narządu rodnego. Hilgers zebrał tę wiedzę w całość i nazwał NaProTechnology, a to nic innego jak tradycyjna medycyna, przyjazna i matce, i ojcu, i dziecku, która istniała i funkcjonowała na świecie. Dzisiaj nazywa się tę medycynę szerzej – ochronną medycyną prokreacyjną.
Czym ona jest?
Ochronna medycyna prokreacyjna, obejmująca m.in. naprotechnologię, to wdrożenie wszystkich sposobów mających na celu znalezienie informacji o chorobach, które mogą dotyczyć organizmów mężczyzny i kobiety. A później szukanie antidotum w postaci leczenia niezabiegowego, zabiegowego, ale przede wszystkim przyczynowego. W organizmie człowieka wszystko jest ze sobą powiązane. Jeśli leczymy tarczycę czy przewód pokarmowy, odstawiamy z diety określone składniki pokarmowe, podajemy witaminy, mikro- i makroelementy, leczymy ogniska stanu zapalnego, a przecież to wszystko może ograniczać naszą płodność.
Zwolennicy in vitro zarzucają naprotechnologii, że jej skuteczność jest niska.
Badania Hilgersa w USA i Boyle’a w Irlandii mówią, że po pół roku pracy z pacjentami (diagnozy i leczenia) dochodzi do poczęcia u 16-17%, następne pół roku daje około 35%, półtora roku – 50%, po dwóch latach od 60 do 80% pacjentek zachodzi w ciążę. A zatem wskaźnik ten jest identyczny ze wskaźnikiem skuteczności in vitro.
Czyli żadna z metod nie daje pewności?
Należy mieć świadomość, że na świecie nie ma stuprocentowo pewnych sposobów uporania się z problemem niepłodności małżeńskiej. Nikt nie może zagwarantować, że wykonanie programu in vitro, inseminacja albo poprowadzenie ścieżką ochronnej medycyny prokreacyjnej sprawi, że na końcu na małżonków będzie czekało dziecko.
Jakie zagrożenia niesie ze sobą program in vitro?
Jego głównym złem jest natychmiastowa śmierć wielu ludzi na etapie życia zarodkowego.
Ale co z tymi ludźmi, którzy narodzili się w wyniku programu in vitro?
Ilość różnych wad u ludzi urodzonych w wyniku zastosowania programu in vitro wzrasta o 40% w stosunku do wad, jakie występują w populacji poczętej w sposób naturalny. To nie znaczy, że większość dzieci z in vitro urodzi się z widocznymi wadami. Mało wiemy o tym, jakie konsekwencje dla zdrowia społeczeństw może to mieć w przyszłości.
Czy każda kobieta może zostać matką w programie in vitro?
Program in vitro pozwala zajść w ciążę również chorej kobiecie. Gdy dziecko rozwija się w środowisku zdrowej mamy, to jego programowanie metaboliczne będzie prawidłowe, czyli takie, jak wymyśliła to natura. Rodzi się zdrowe i w wieku 40 lat ma pełen potencjał, by być zdrowym dorosłym. Co się dzieje, jeżeli dziecko rozwija się w chorym organizmie mamy? Programowanie żywieniowe płodu na tym etapie będzie zaburzone. Zdrowie w wieku 40 lat też będzie zaburzone – wzrośnie predyspozycja do cukrzycy, nadciśnienia, zawału, wylewu etc. Dziś w Australii co 26 dziecko rodzi się po programie in vitro. Co się będzie działo z prawnukami tych dzieci? W naturze nie ma bezkarności!
Ilu pacjentów leczy Pana ośrodek?
Od kiedy zaczęliśmy działalność w styczniu 2009 roku, leczyło się u nas prawie 4 tysiące małżeństw.
Dr Tadeusz Wasilewski, ginekolog, specjalista leczenia niepłodności. Od 33 lat mąż Jolanty, lekarza pediatry, alergologa, psychodietetyka i konsultanta naprotechnologii; ojciec Mateusza (29 l.), absolwenta filologii angielskiej. Gdyby miał jeszcze raz budować rodzinę, to miałby więcej dzieci. Mieszka w Supraślu. Marzy o tym, że w tym mieście powstanie kompleksowy ośrodek leczenia niepłodności z pomocą ambulatoryjną, leczeniem operacyjnym, uzdrowiskowym i dietetycznym, jakiego jeszcze nie ma nigdzie na świecie.
Foto: Marta Dzbeńska-Karpińska
Leave a Reply