Raz na parę lat wymiękam i robię najbardziej bzdurną rzecz w życiu, a mianowicie gram w totka.
Najtańszy, najprostszy kupon, bo wiecie, jak mam wygrać, to nie ważna ilość, tylko sama próba. 😉
Wkładam potem małą karteczkę do portfela i przez cały dzień snuję plany, co ja bym tu… Przez cały dzień jestem bogaczem, który rozdaje pieniądze na różne cele, spłaca kredyt i różne długi za jednym zamachem. Mam gest! „Robię oko” do św. Józefa, który zna moje problemy i przypisuję Jemu wszelkie zaszczyty, w razie gdyby mi się udało.
Cóż, nigdy nic się nie udało. Tym razem także. 🙂
Syn, widząc moje „chybił trafił” na stole spojrzał na mnie i roześmiał się.
-Mamo, przecież wiesz, że naszej rodzinie nic nie przychodzi ot tak. Łatwo. Musimy sobie zapracować. A to, to tylko za przeproszeniem, podatek od głupoty, na który nabiera się tysiące ludzi.
Przytaknęłam i „zeszłam na ziemię”.
Cóż, św. Józefie, chyba znów rozminęłam się z Twoim pomysłem.
Przyszła mi na myśl pewna historia mojej bliskiej znajomej.
Uwielbiam ją, jej dom, w którym nie jest sterylnie i sztywno, jak od linijki, jej spojrzenie na świat z lekkim dystansem, który puszcza część problemów mimochodem. A niech sobie płyną… Lubię jej malarską duszę i umiłowanie tego, co innym umyka w pędzie życia. To realistka na wskroś, choć ten realizm żyje w naturalnej symbiozie z umiłowaniem piękna i harmonii z przyrodą.
Pani Basia zachwyca się każdym promieniem słońca, które muska liście inaczej o poranku, inaczej w południe, a w jeszcze inny sposób, gdy zachodzi. Podziwia Henryka, stałego mieszkańca domu, za kunszt tak techniczny, jak i artystyczny. Henryk na zimę zostaje przetransportowywany do garażu, żeby nie cierpiał z powodu zimna, a wiosną wraca na stałe miejsce na tarasie, by snuć swoje pajęczyny.
Codziennie odmawia na różaniec. Na głos, bo tak się jej lepiej modli. Nie czuje się samotna, bo żyje w otoczeniu swoich kotów, których obrazy wiszą nie tylko w jej domu. Przede wszystkim żyje w łączności ze swoim Mężem, którego obecność stale nosi w sercu pomimo tylu lat fizycznej rozłąki. Żyje również w bliskiej zażyłości ze św. Józefem.
To on jej podarował Anioły.
Z zapałem powierza mi tę historię. Jak każdy wie, emerytura nie wystarcza seniorom nawet na leki, nie mówiąc o utrzymaniu domu i innych bytowych potrzebach. W związku z tym, jak opowiada, udała się do św. Józefa o pomoc. Opowiedziała Mu szczerze i otwarcie z czym się boryka i św. Józef dał natchnienie. Pojawił się pomysł malowania obrazów nową techniką. Bardzo mozolną i czasochłonną, wymagającą cierpliwości i spokoju, czego jej akurat nie brakuje.
Odtąd falują po jej skromnej pracowni Anioły z dużymi skrzydłami. Rozmarzone, uśmiechnięte, z rozwianymi włosami. Jedne grają na flecie, inne niosą naręcza kwiatów polnych, niektóre ze złożonymi rękami modlą się w skupieniu. Wszystkie w kolorowych sukienkach, zwiewne i delikatne.
Pani Basia, mówi o nich „Anioły Chlebowe”. Pomagają jej dorobić sobie na „chleb życia powszedniego”.
Chcielibyśmy, aby przyszło nam w życiu coś bardzo łatwo. Nie znosimy czekać, bo wykańcza nas myśl o potrzebach, zagrożeniu, albo braku stabilności. Z niecierpliwością dobijamy się do nieba i obrażeni brakiem reakcji chcemy iść na skróty, a zdanie: „Jezu, ufam tobie” przepada gdzieś w panice.
Niebo czuwa, i, jak powiedział ks. Piotr Pawlukiewicz, Pan Bóg przychodzi zawsze 15 minut za późno i zawsze zdąży.
Leave a Reply