Gabrysia cierpiała na rzadką i śmiertelną chorobę metaboliczną. To ona stała się bezpośrednią przyczyną jej śmierci, natomiast cierpienie, którego doświadczyła w życiu, było spowodowane urazem okołoporodowym. Na pomniku Gabrysi widnieje napis Dziękujemy Ci Córeczko za bezmiar Miłości jakiej dzięki Tobie doświadczyliśmy.
Marta Dzbeńska-Karpińska: Uciekła?
Małgorzata Milanowska-Kowalska: Nie, nie uciekła. Wśród małych dzieci jest tak, że jeżeli nie mają przyzwolenia rodziców, że mogą odejść, to szukają momentu, żeby uciec. Kiedy mama idzie brać prysznic albo na targ. Prosiłam Gabrysię, żeby nie uciekła, bo ja się pogodziłam z jej odejściem i zgadzam się na nie. Chciałam ją doprowadzić do końca, przekazać Aniołowi, by ją zabrał do Boga.
Czyli tej zgody nie było w Tobie od początku?
Przez 21 godzin nieustannego bólu nie mogłam jej urodzić. Zrobiono cesarskie cięcie.
Nie krzyknęła. Rano wszystkie mamy dostały swoje dzieci, a ja nie. Ogarnął mnie paniczny strach. Znalazłam ją w inkubatorze. Była duża i wyglądała normalnie. Okazało się, że rano przestała oddychać. Wydarzenia następowały szybko. Cała lawina: sepsa, zapalenie płuc, torbiele w głowie, brak odruchów… Zaczęły się przerażające napady padaczkowe. Nagle wyrzucała rączki na boki i szarpało nią, telepało, jakby ją ktoś rozciągał na wszystkie strony. Wyglądała jak ukrzyżowany Chrystus.
Co czułaś, patrząc na swoje cierpiące dziecko?
Po miesiącu usłyszałam, że Gabrysia ma dziecięce porażenie mózgowe spowodowane źle przeprowadzonym porodem. Modliłam się, żeby się okazało, że to jednak jakaś wrodzona wada, bo kiedy usłyszałam, że człowiek skrzywdził moje dziecko i przekreślił nasze życie, to bałam się, że nie będę w stanie wybaczyć. Kolejne badania potwierdzały coraz większe uszkodzenie: że nie widzi, nie słyszy, nie umie ssać, nie ma napięcia mięśniowego. Miała 400 napadów padaczkowych dziennie. Czułam gniew i bunt. Pamiętam, jak o 4.00 nad ranem po serii napadów podeszłam z moim dzieckiem do okna i pytałam: „Boże, dlaczego patrzysz i nic z tym nie robisz? Dlaczego jesteś taki okrutny?”.
Mimo wszystko chciałaś, by Gabrysia poznała smak życia.
Dopóki się dało, pakowałam Gabę w wózek, respirator pod spód i szłam na spacer albo na zakupy. Malowałam jej paznokcie i stroiłam ją. Leżała w ślicznych sukienkach, bucikach i z kokardkami we włosach. Tańczyłyśmy, słuchałyśmy muzyki, czytałam jej. Później już tylko opowiadałam o Panu Bogu ze świadomością, że ona się z Nim niedługo spotka. Zaczęło do mnie docierać, że w niej jest dusza i mimo że ciało ma chore, to dusza jest zdrowa i być może dojrzalsza od mojej.
W maju nadszedł pierwszy kryzys: stanęły nerki i zapadła w śpiączkę. Miała nie dożyć rana, ale żyła jeszcze do lipca – i to był czas, kiedy przestałam się buntować. Przyjęłam do wiadomości, że ona odejdzie. Nadal jednak nie rozumiałam, po co Bóg dał jej życie. Jednak codziennie dziękowałam, że jeszcze z nami jest, mimo że nigdy się nie uśmiechnęła, nie zapłakała, nie spojrzała świadomie, nie wyciągnęła rączek.
Pozwoliłaś jej odejść?
Rodzic, który patrzy, jak jego dziecko ma setki napadów padaczkowych dziennie, nie może już znieść bólu, który ono czuje. Przyszedł czas, kiedy prosiłam Boga, żeby ją zabrał, żeby jej ulżył.
Wiedziałam, że zbliża się koniec. Całą noc czuwałam. Zasnęłam nad ranem, trzymając Gabrysię za rękę. I nagle poczułam, jak mnie ściska. Coś, co nigdy przedtem się nie wydarzyło, bo Gabrysia nie miała czucia i napięcia mięśniowego. Obudziłam się raptownie. Zobaczyłam, że nie może oddychać. Obudziłam Pawła. Gabrysia otworzyła oczy, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się od ucha do ucha. To był moment, w którym to dziecko pokazało mi niebo. Zrozumiałam, że ona odchodzi i widzi Boga. Powiedziałam: „Gabrysiu, widzisz Boga? Biegnij do Niego. Biegnij, kochanie”. Westchnęła dwa razy i odeszła. Jej odejście było tak spokojne i radosne! Porównywałam je do jej przyjścia na świat, które było brutalne i trudne.
Kiedy zrozumiałaś sens tego, co wydarzyło się w Waszym życiu?
Minął rok. Koleżanka na siłę wypchnęła mnie na rekolekcje. Wtedy nastąpił przełom. Zrozumiałam, że Pan Bóg nie dał mi chorego dziecka z nienawiści do mnie. Przez całe życie Gabrysi krzyczałam, że mogłabym umrzeć, byleby tylko była zdrowa. Zrozumiałam, że to ona umarła za mnie. Miała misję do wypełnienia i wystarczył jej rok, żeby tego dokonać. To, co przeżyłam, sprawiło, że się do Pana Boga przykleiłam. Nie potrafiłam już oddychać bez Niego.
Poczułam głęboką więź z Matką Bożą. Spojrzałam na nią jak matka na matkę. Ona trzymała swojego Syna na kolanach. Ja w ten sam sposób trzymałam swoją córeczkę, kiedy odchodziła i kiedy odeszła…
Paweł, który omijał kościół szerokim łukiem, dziś budzi mnie o 7.00 i mówi: „,Wstawaj, bo się spóźnimy do kościoła”.
Uświadomiłam sobie, że gdybyśmy byli w „związku partnerskim”, żyjąc bez sakramentu, nie byłoby już nas.
Z tego dramatu Bóg wyprowadził dobro.
Dzisiaj trzymasz na ręku śliczną Basię, która ma prawie roczek
Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, nie mogłam w to uwierzyć, a potem oszalałam z radości.
Z różnych stron padało pytanie, czy robimy badania prenatalne. Moje stanowisko było jasne: „nie”. Powiedziałam, że to niczego nie zmieni i jeżeli dziecko jest chore, to się urodzi i będę je kochała tak, jak kochałam Gabrysię. Ale byłam spokojna. Wiedziałam, że będzie zdrowe. Że jest dla nas darem Pana Boga. 1 czerwca tego roku urodziła się Basia. Do samych narodzin nie było pewności, czy będzie zdrowa. Prosiłam, żeby natychmiast, jak przyjdzie na świat, podali mi ją, żebym ją mogła pobłogosławić. Każdego dnia za nią dziękuję i oddaję Panu Bogu, żeby jej strzegł.
Małgorzata Milanowska-Kowalska, lat 38, od 8 lat żona Pawła, mama Gabrysi i Basi, tłumacz, lektor jęz. angielskiego, manager ds. handlu zagranicznego oraz procesów biznesowych, pilot i przewodnik turystyczny. Śpiewa w chórze, tworzy małe rękodzieła, lubi wędrować i biegać. Mieszka w Lublinie.
Foto: Małgorzata z Gabrysią, Marta Dzbeńska-Karpińska Fotografia
[…] http://wrodzinie.pl/coreczko-biegnij-do-niego/ […]