Żyjemy w cywilizacji, która kilkaset lat temu zaczęła podążać ścieżką oddalającą nas stopniowo od Boga- Źródła naszego istnienia. Krok po kroku człowiek nowożytny chciał stawać się dla siebie jedynym odniesieniem i jedynym prawem, pozornie rósł w siłę i moc. Tyle, że człowiek nie jest samowystarczalny i jakkolwiek nie próbowałby stanąć ponad własną słabością, musiał rozbijać się wciąż od nowa o ograniczenia swej natury. Z tego punktu widzenia największą jego tragedią jest przemijanie, starość i śmierć. Uproszczone odpowiedzi na wielkie pytania o sens ludzkiej egzystencji, którymi człowiek zaczął się karmić w ramach nowego światopoglądu, nie wyczerpują potrzeby jego duszy, to rodzi strach. Strach przed zniknięciem i własną nieważnością, poczucie bezsensu starań i celów oraz naturalny w tych warunkach, kult młodości. Młodość bowiem kojarzy się nie tylko z fizycznym pięknem, zdrowiem i przyjemnością, ale też z pewną odległością czasową, która dzieli nas od momentu stanięcia twarzą w twarz z własną śmiertelnością. Zmarszczka nie jest już symbolem doświadczenia, jest równoznaczna z brzydotą, stanowi bowiem znienawidzone przypomnienie, że odejście jest nieuchronne. Aby nie nazywać rzeczy po imieniu, kult młodości ubieramy w kostiumy akcentujące jej zalety: fizyczną atrakcyjność, silne emocje wciąż pierwszych miłości, przyjemność, powodzenie. Jak ognia unikamy i wstydzimy się porażek, bólu oraz straty, ponieważ przypominają nam one o zależności, delikatności i wrażliwości naszej konstrukcji. Jednak bez należytego przeżycia żalu, cierpienia, bez dopuszczenia do siebie palącego piętna żałoby, stajemy się krok po kroku, wyparcie po wyparciu, niewolnikami wiecznej ucieczki przed sobą, przed konfrontacją z własnym płaczącym wnętrzem. Niezwykle tragiczny los i choroba naszych czasów.
Rozważania w kwestii duchowych meandrów człowieka XXI w., to temat niezwykle szeroki i wielowątkowy. Nie sposób zagłębiać się w każdy z tych aspektów w ramach jednego artykułu. Swoje myśli chciałabym w tym momencie skupić na stracie w odniesieniu do śmierci dziecka jako braku, który w sposób bardzo szczególny wystawia człowieka na spotkanie z własną bezbronnością. Oczywiście, utrata utracie nie jest równa. Można borykać się ze śmiercią małego, większego bądź dorosłego dziecka, można żyć z trudną świadomością istnienia własnych zamrożonych zarodków, można przeżywać naturalne poronienie lub mierzyć się z faktem dokonanej aborcji. Różnice między doświadczeniem związanym z każdą formą takiej utraty stanowią swoistą oscylację pomiędzy żalem a poczuciem winy, ponieważ tak naprawdę każde z tych cierpień jest formą wyrażenia pretensji: bardziej do siebie, do innych lub do Boga. Zatem o odmienności w przeżywaniu tych wydarzeń świadczy głównie natężenie tej pretensji względem konkretnego adresata, nie zaś jakość uczuć jako takich. Postaram się wobec tego, mimo oczywistych różnic na płaszczyznach grzechu i przeżywania zawinionej lub niezawinionej śmierci dziecka, ująć ten temat na tyle ogólnie, na ile jestem w stanie, bardziej łączyć niż dzielić, gdyż chciałabym zatrzymać się na drodze do uzdrowienia życia, nie na wartościowaniu uczynków. Najsilniejszy akcent położę jednak na uzdrowienie ofiar aborcji.
Każda śmierć dziecka, każda związana z tym strata wymaga uzdrowienia. Nie tylko na polu psychiki i ciała, ale także na płaszczyźnie duchowej. Uzdrowienie to stanowi proces, który wymaga zarówno przeżycia do końca żałoby, z całym jej bólem, smutkiem i początkową niezgodą, z całą bezbrzeżną tęsknotą i doświadczeniem jakby współumierania. Ktoś, kto ucieka od umierania, nigdy nie uwolni się od brzemienia tej śmierci. Potem jednak przychodzi czas na przebaczenie. Wiem, że często nie chcemy o tym słyszeć, że zawzięcie pielęgnujemy w sobie niechęć lub wręcz nienawiść do osoby, którą uważamy za winną, bez względu na to, czy winowajcą będzie, w naszym pojęciu drugi człowiek, Bóg, czy my sami. To z pozoru wydaje się łatwiejsze, bowiem racjonalizuje powody śmierci, daje łatwą odpowiedź na pytanie: dlaczego. Prawda jest jednak taka, że dopóki nie zapragniemy przebaczenia, nie możemy liczyć na wyzwolenie. Nie mam tu, oczywiście, na myśli wybaczenia emocjonalnego, słodkiego uczucia, że wszystko wróciło do normy a w duszy panuje pokój. Chodzi o wolę wypuszczenia z rąk trzymanych kurczowo win prawdziwych bądź nie. Bardzo pomocna jest przy tym „Modlitwa przebaczenia” o. DeGrandisa. Serdecznie ją polecam, można nabyć broszurkę w księgarni lub znaleźć jej tekst w internecie.
Jeśli nie umiemy na początku wymawiać słów wybaczenia sami, pomóc nam może wybaczanie w Imię Jezusa Chrystusa, Tego który wybacza do końca i każdemu. Odpuszczenie win stanowi dla nas nie tylko uwolnienie od męki oskarżania i jest jedyną drogą wiodącą do zdrowia, ale stanowi także bardzo silne błogosławieństwo, rozlanie łaski na całą ranę, która się w nas jątrzy.
Jedną z pokus, która pojawia się, kiedy mowa o wybaczeniu, jest myśl, iż nasz lub naszych winowajców grzech jest ponadprzeciętny, większy niż inne, silniejszy i groźniejszy. Otóż, głębia naszego grzechu nie jest warunkiem Bożej miłości, nie ilość zła, które stało się naszym udziałem stanowi o przebaczeniu a postawa wobec Boga w obliczu tego przeżycia. Naszym zadaniem jest przyjęcie Bożej miłości, powierzenie Mu siebie wraz z całym bólem i brudem, ponieważ tylko człowiek bezwględnie kochany i świadomy tego, może dokonywać wolnych wyborów, tylko miłość jest w stanie uwolnić nas z piekła winy, bólu i rozpaczy. Lecz, o ile miłość mamy u Boga zawsze, o tyle Jego Miłosierdzie nie jest jednak bezwarunkowe, gdyż z samej swej istoty realizować może się jedynie w dialogu między człowiekiem a Bogiem, w samym jądrze ludzkiego serca. Miłosierdzie jest odpowiedzią na wołanie, ratunkiem dla ginącego. Jest owocem wspólnego pragnienia. On czeka na możliwość wybaczenia człowiekowi, a Jego miłość jest jednocześnie szalona i cierpliwa.
Miałaś ciężkie życie, nie umiesz uporać się z bolesnymi doświadczeniami? Obwiniasz za to Boga, który im nie zapobiegł? Wątpisz, czy naprawdę Cię kocha? Mam propozycję: idź, stań pod krzyżem i Mu o tym powiedz, nawet wykrzycz. Z punktu widzenia teologii, kwestia Bożej winy jest logicznym błędem. Cóż z tego, jeśli ludzkie serce niszczy żal. Wykrzycz Mu zatem to oskarżenie, On mimo swej niewinności, przyjmie Twój ból, bez gniewu, z ogromną troską. Nie zostawi cię bez odpowiedzi. Tylko w szczerym spotkaniu, tu i teraz, może dokonać się tajemnica przemiany serca i życia.
Kościół obchodzi właśnie Rok Miłosierdzia, przeżywa wielką radość doświadczania Go z olbrzymią siłą. W tym roku ludzie uwikłani w aborcję, nie tylko rodzice, ale i osoby dokonujące lub asystujące przy zabijaniu dzieci, mogą uzyskać rozgrzeszenie podczas spowiedzi u każdego kapłana. Warto o tym pomyśleć. Warto dać się Bogu uwolnić. Jezus, samo uosobienie Miłosierdzia, nie umarł za wszystkich, umarł za każdego z nas z osobna. Widział i ciebie i mnie i decydował się na tę śmierć mówiąc: warto jest za ciebie umrzeć. Pozwól Mu, by ci o tym powiedział.
Duchowość chrześcijańska, mówiąc o uleczeniu z rany po utracie dziecka abortowanego wymienia następujące etapy: przeżycie skruchy, nie chodzi o pielęgnowanie bezpłodnego poczucia winy a o wyrażenie żalu; następnie spojrzenie na śmierć bezbronnego bez prób przerzucania odpowiedzialności na innych, starając się nazwać swój czyn po imieniu; szczera spowiedź; potem przywołanie obrazu zmarłego dziecka w towarzystwie Jezusa; prośba o uświadomienie sobie wielkiej miłości, którą Jezus ogarnia i ciebie i zmarłe dziecko, Bóg zadba o realizację tej prośby; pragnienie, by Bóg pozwolił ci poznać płeć dziecka; nadanie mu imienia; rozmowa z dzieckiem i prośba o wybaczenie; przyjęcie wybaczenia od Boga i dziecka; wybaczenie samemu sobie na wzór Bożego odpuszczania win; wylanie na dziecko swojej miłości do niego; na koniec, prośba do Boga o uzdrowienie ran serca w relacji między tobą a dzieckiem. Realizacja tych etapów połączona z Mszą Św. w intencji rodziców i dziecka dokonuje Bożymi rękami uzdrowienia z cierpień związanych z aborcją.
Na koniec jeszcze jeden wątek, wszystkie osoby zmagające się z wiadomością o ciężkiej chorobie swoich nienarodzonych dzieci, mogą obecnie zdecydować się na poród i pobyt w hospicjach perinatalnych zapewniających troskę i wrażliwą opiekę dla chorego dzieciątka i jego zbolałych rodziców. Specjaliści pomagają uporać się z krótką obecnością, odejściem i żałobą. Te hospicja są wielkim darem Miłości.
Dla wszystkich doświadczających w sercu ogromnej straty, jaką jest odejście drugiego człowieka, zwłaszcza własnego dziecka, Kościół ma nieogarnioną pomoc, jaką jest obecności Matki Jezusa. Matki, która przeżyła straszną Śmierć Syna i która najpełniej ten ból rozumie. Rozmawiajmy z Nią, powierzajmy Jej swoje rany. Delikatność Jej serca i rąk zsyła ulgę i ratunek w cierpieniu.
Etapy uleczenia ran na podstawie: Miłujcie się (15/03)/ks. M. Piotrowski TChr
Leave a Reply