Przygotowanie do małżeństwa

Okazja czyni chłopakiem

Zatraciliśmy głębię relacji. Jesteśmy bezustannie on line, rozmawiając przez Internet, pisząc do siebie wiadomości czy mejle, wysyłając setki smsów dziennie lub dzwoniąc. Sporą część naszego kontaktu stanowią wirtualne spotkania. Jak to odnieść do poznawania się dwóch osób, które mają się ku sobie?

Z pewnością, aby siebie nawzajem oswoić, jakby powiedział Lis z Małego Księcia, potrzeba spędzać ze sobą czas. A do tego niezbędne są okazje. Wspaniale by było, gdyby pojawiały się one spontanicznie, bez naszego większego udziału. Naturalnie. Ot, ta sama grupa na studiach, może wspólne miejsce pracy, kurs nauki gry na instrumencie, koło naukowe, wolontariat czy coś innego. Taka przestrzeń która sprawia, że przeżywamy razem spotkanie na jakiejś płaszczyźnie. Wszystko pięknie, ale czy rzeczywistość daje nam takie przykłady? Możliwe, że niewiele. Chciałbym przyjrzeć się nad sytuacji, kiedy to codzienność nie kreuje (zbyt wielu) możliwości spotkań.

Porozumienie w matrixie

Co w w takiej sytuacji zrobić? Trzeba sobie te okazje s t w o r z y ć. I tu zaczynają się właśnie schody. Bo przecież chcemy oswajać się powoli, każdego dnia siadać obok siebie nieco bliżej. Trochę się obwąchać, trochę na siebie popatrzeć. Bez presji, bez zobowiązań, na luzie. Co natomiast sobie serwujemy? Przenosimy to wszystko w świat wirtualny. Teraz wcale nie potrzebujemy mieć wspólnej płaszczyzny spotkania, bo jest nią matrix.

Przez 24 godziny na dobę możemy do siebie napisać, zadzwonić. I robimy to. Chyba często po to, by zapełnić swoją emocjonalną pustkę. Ale czy to jest spotkanie? Uważam, że raczej jego resztki… Po pierwsze nie widzimy się na żywo, nie słyszymy swojego głosu. Po prostu nie odbieramy zmysłami drugiej osoby. Tak ważna jest przecież komunikacja, na którą składają się np. ton głosu, mimika, mowa ciała, towarzyszące emocje, zachowanie. Jak to przekazać za pomocą pikseli czy fal elektromagnetycznych? Dalej, dzieli nas odległość fizyczna. Nie możemy po prostu być, być blisko. Czasem nie trzeba przecież nic mówić. Milczenie pokazuje głęboką relację pomiędzy ludźmi. Jest możliwe wśród dobrych przyjaciół, jest wyrazem zaufania, tego że czujemy się przy tej osobie swobodnie, czujemy się sobą. A wirtualnie milczeć się nie da. Kolejny ważny aspekt, który jest zabijany to tęsknota. Potrzebujemy od siebie odpocząć, zająć się swymi sprawami. Doświadczyć braku drugiego człowieka. Po prostu potrzebujemy za sobą zatęsknić, żeby nie zwariować. A niestety często właśnie to wybieramy, nie dając sobie tej możliwości. Bo przecież jesteśmy zalogowani przez cały czas.

Naprawdę czy na niby?

Wróćmy do okazji, podczas których się poznajemy. Gdy nie było łączności cyfrowej, pojawiały się one naturalnie, spontanicznie, czasem przypadkowo (pomijam tutaj jednak pisanie listów, które wydaje się jakby zwiastunem wiadomości internetowych). I właśnie tutaj tkwi chyba największa różnica, mianowicie – inicjatywa. W sytuacji, kiedy w świecie rzeczywistym rządzi raczej przypadek, w matrixie większość interakcji jest zaplanowana, łatwiej dostępna. Weźmy na przykład taką typową randkę. Kiedyś, gdy dwoje ludzi się umówiło w jakimś miejscu to po prostu tam na siebie czekali , nie było jak się porozumieć w razie problemu, Przypomina mi się tutaj scena z obejrzanego niedawno filmu La La Land, w której główny bohater czeka na swoją sympatię przed kinem. Nie ma jej numeru, więc może tylko czekać. I tak mijają kolejne minuty… On się denerwuje, chodzi z kąta w kąt, a jej nie ma. W końcu zrezygnowany wchodzi sam na seans. Czyż to nie… epickie? Nawiasem mówiąc, owa białogłowa, mocno spóźniona, odnajduje go potem na sali kinowej. A jak jest teraz? Niejednokrotnie po upływie choćby minuty od umówionej pory, telefony idą w ruch, pojawia się panika i słowa: Gdzie jesteś? Ja już czekam! Tylko gdzie się podział błogosławiony przypadek? Gdzie romantyzm, nieprzewidywalność, niepewność czy ryzyko? Łańcuchy z procesorów, którymi daliśmy się zniewolić, sprawiły że chcemy mieć nad wszystkim kontrolę. Tak mocno ściskamy rzeczywistość w swoich rękach, bo boimy się utraty władzy nad swoim życiem, której i tak nie mamy. Niegdyś poznawaliśmy się przy okazji, teraz często sztucznie ją tworzymy.

Nieplanowane spędzanie czasu ma to do siebie, że raczej nie generuje napięcia, presji, ciśnienia, szybkiego nastawiania się na związek czy desperacji. Zamiast tego odbywa się w atmosferze zabawy, pokoju serca, wolności (kolejne słowo klucz), bez zobowiązań i deklaracji. Czego chyba nie zapewnia nam wirtualna inicjatywa. Bo jeśli ktoś się do mnie odzywa, to prawdopodobnie czegoś ode mnie chce. Wdziera się trochę jakby siłą w mój świat. A często jest to kontakt trochę bezpodstawny, bo tak naprawdę wcale się nie znamy, ponieważ rozmawialiśmy może raz czy tańczyliśmy na jakiejś imprezie. Z boku może to wyglądać jakby było z tzw. czapy. Co innego gdybyśmy jeszcze raz widzieli się na kolejnej zabawie i rozmawiali na żywo. Z kolei poruszając się w świecie cyfrowym pokazujemy, że nam zależy, zbytnio się angażujemy, wkładamy wiele emocji. Niby o to chodzi, ale często chyba wywołuje to po drugiej stronie lęk, obawy, zniechęcenie, zamknięcie. Potrzeba równowagi uczuć, złotego środka, który niełatwo odnaleźć, mając możliwość niemal ciągłego kontaktu.

Ale czy komunikacja wirtualna to zło? Z pewnością ma wiele mankamentów i braków. Może uzależniać, odzierać rzeczywistość z magii, tęsknoty, powodować nieporozumienia, wywoływać poczucie presji, osaczenia, napięcie Z drugiej jednak strony ma pewne zalety. Niewątpliwie jest wygodna, zawsze w zasięgu ręki, pozwala spędzać ze sobą dużo czasu, nie ogranicza jej bariera odległości geograficznej.

Cyfra stała się ciałem

Wrócę do tematu, który właściwie umknął mi gdzieś po drodze, czyli do oswajania się, gdy miłość wisi w powietrzu. A gdyby tak ograniczyć Internet czy telefony i wrócić do magii niepewności? Wszak będąc wciąż on line stajemy się dostępni, przewidywalni, może nawet nudni. To zabija atrakcyjność, zastanawianie się, co robi druga osoba, oczekiwanie na nią. W zamian dorzuca nam stresu i odczucie napierania na związek, odbiera swobodę. Może by jednak wylogować się w końcu ze strony wirtualnepoznawanie.pl? Zamiast tego tworzyć okazje do spędzania czasu na żywo. I nie chodzi mi tu o klasyczne randki, bo one generują presję. Kiedy poznawaliśmy się na korytarzu w szkole robiliśmy to na luzie, bez angażującego emocje aspektu damsko-męskiego. Czy nie lepiej zatem wybrać się na jakiś niecodzienny wykład organizowany przez uczelnię czy inną ciekawą organizację, jakąś darmową lekcję tańca, gdzieś gdzie są inni ludzie, gdzie dzieje się coś ciekawego, gdzie nie trzeba płacić? Niewykluczone, że uda się tak sprowokować los, że znajdziemy się na tym samym korytarzu, skoro rzeczywistość sama z siebie nam tego nie daje. I tak, zaprosimy swoją sympatię do miejsca, gdzie sami chodzimy, a do tej pory nie udało się nam tam spotkać. Może to być na przykład wolontariat, jakaś impreza, event, wspólnota, kurs tańca. Ważne, że przychodzimy osobno i cudownie się tam odnajdujemy. Oczywiście trochę tutaj prowokuję i przesadzam. Przecież randkowanie jest także ważne, kiedy spędzamy czas sam na sam, planujemy to i wykazujemy wiele inicjatywy.

Chciałem w tym artykule skrytykować świat matrixa, na który często się godzimy rezygnując z prawdziwego. Zwrócić uwagę na jego ograniczenia i na sposoby, jak przenieść poznawanie się mężczyzny i kobiety w przestrzeń rzeczywistą. Zamiast 100 rzekomych okazji dziennie zaserwować sobie dla odmiany jedną czy dwie na tydzień, ale z krwi i kości. Ale może właśnie taką, która uczyni chłopakiem.

O autorze

Kamil Urbański

Z zawodu chemik, z natury romantyk, z wyboru katolik. Uwielbia tańczyć bachatę, tango argentyńskie czy taniec użytkowy. Zdarza mu się modlić, grając przy tym na gitarze. Nie wyobraża sobie życia bez zaangażowania. Najlepiej - na rzecz Kościoła. Interesuje się związkami (nie tylko chemicznymi), psychologią czy duchowością. Do jego najważniejszych życiowych wartości należą: wiara, czystość, rodzina, przyjaźń, wolontariat.

Leave a Reply

%d bloggers like this: