Wiara

Zachwycający Mediolańczyk

(oczami rozdrażnionej czytelniczki)

„Zadziwiał nas swoją wyjątkową wiedzą, był bardzo serdeczny (…), wspaniałomyślny, bardzo dobrze wychowany”, „podziwiałem jego ogromną inteligencję, był skromy i prostolinijny”, „był wzorowym dzieckiem”, „wspaniałomyślny i posłuszny”, „mimo młodego wieku zawsze był szczególnie uzdolniony”, „uderzyło mnie jak harmonijna jest budowa ciała tego chłopca (…) jasność jego spojrzenia, świetlistość uśmiechu (…), spokój (…) w jego pięknych rysach”, „zawsze był posłuszny swoim rodzicom, nigdy się nie buntował”, „jest (…) podobny do malutkich aniołków”.

Jako człowiekowi nieprzywykłemu do słodzenia w ogóle, trudno mi było przebrnąć przez tak potężną dawkę cukru wymieszanego z miodem – i na dodatek jeszcze z mleczną czekoladą. A jakby tych superlatyw i banałów w narracji było mało, to jeszcze jest tam jakoś nieprzyzwoicie jasno i ciepło. Jest wręcz obrzydliwie idealnie, niemożliwie idealnie – nie do zniesienia cudnie. Nawet czytając fragment dotyczący śmierci i cierpienia Carla, można odnieść wrażenie, że przez otwarte okna szpitala wpadają gorące promienie, wszystko mieni się w słońcu… Gdyby napisać, że w pewnym momencie wpadają anioły, unoszą jego ciało w górę, a całemu zajściu towarzyszą na dodatek dźwięki niebiańskich trąb – mam wrażenie, że nie wydałoby się to czytającemu zaskakujące. Wręcz przeciwnie, odczuwam pewien niedosyt, że nic podobnego nie miało miejsca…!

„Carlo był pod wielkim wrażeniem”, „Carlo był bardzo poruszony”, „Carlo wzruszył się, (…) wizyta zrobiła na nim ogromne wrażenie”, „był bardzo podekscytowany”, „fragment (…) wywarł na Carlu wielkie wrażenie”.

 Myślenie, przyzwyczajone raczej do chłodnej krytyki i przepuszczania wszelkich wrażeń przez pryzmat sarkazmu, automatycznie dystansuje się wobec oczywistej, jakby to nazwać – naiwności, bijącej z całego tekstu – nie można tak się wszystkim ekscytować, to albo naciągane, albo wymyślone.

Nieco później, już po otrzepaniu się z niesmaku (czy raczej przesłodzenia) po lekturze, przychodzi impuls – taka mała, luźna myśl (z tym, że niemająca wiele wspólnego z myśleniem), że to nie była tylko naiwność, a coś, co można by nazwać prostotą – to takie kojarzące się ze świętymi słówko – i, że całkiem pięknie (a po zastanowieniu się: „całkiem przyjemnie”, to już bardziej ludzko brzmi) byłoby tak żyć. Bo w gruncie rzeczy to wszystko jest kwestią okna – tego, przez które wlatywały i wylatywały anioły. To znaczy tego okna nie było i aniołów też nie było, ale mogłyby przecież być, w każdym razie można mieć wrażenie że były… To zresztą mało istotne. Rzecz w tym, że to OKNO jest/ mogłoby być/ było/ nie było OTWARTE. I dlatego właśnie CARLO.

Wszystkie cytaty z książki: Nicola Gori, „Eucharystia. Moja autostrada do nieba. Historia niezwykłego nastolatka”, tł. Joanna Curyło, eSPe, Kraków 2010.

Foto: www.carloacutis.com

O autorze

Zosia Marzec

Miłośniczka gitary klasycznej i Bacha, Toma Waitsa, Django Reinhardta i dźwięku violi da gamba; pasjonatka poezji Herberta, Grochowiaka, Wojaczka i Bursy oraz sonetów i „Burzy” Shakespeare'a; zafascynowana amerykańską literaturą generacji beatników i malarstwem Johannesa Vermeera; obecnie zajmuje się poszukiwaniem zgubionego Czasu.

2 komentarze

Leave a Reply

%d bloggers like this: