Wiara

Zachwycający Mediolańczyk 3

(oczami rozdrażnionej czytelniczki)

 Prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale płoną, płoną, płoną…

Entuzjazm w przeżywaniu Eucharystii, o którym mówi Carlo Acutis, znika, jeśli u tych, którzy mają przekazywać energię pojawia się nuda, a nuda zaczyna się w momencie, kiedy kończy się zachwyt.

 [Księża] będąc kapłanami i trzymając w dłoniach Chrystusa, powinni świadczyć o Panu z entuzjazmem i być pełnym światłości Jego odbiciem, a nie osobami, które mechanicznie, bez zaangażowania serca, powtarzają rytuał liturgiczny. Wtedy nie emanuje z nich wiara w Boga.

Bilans cieplny (czyli de facto przekazywanie energii) nie zajdzie, jeśli zetkniemy ze sobą dwa ciała tak samo zimne. Nikogo nie ogrzejesz, jeśli sam marzniesz… Dopiero, gdy człowiek poczuje się przepełniony, CHCE się dzielić. I dopiero wtedy inni przyjmują światło od niego – bo widzą, że otrzymają je nie z łaski, ale z POTRZEBY dającego – że dla niego przekazać światło jest tak samo oczywiste i koniecznie potrzebne, jak dla nich wziąć je od niego. Bo ŁASKA nie jest niczyją własnością – sprawia, że energia w ogóle jest i krąży – to właśnie takim Słońcem była dla Carla Eucharystia.

Błogosławiony Edmund Bojanowski napisał kiedyś, że każda dobra dusza jest jako ta świeca, co sama się spala, a innym przyświeca. A świeca nie zapłonie bez powietrza – bez tlenu zgaśnie. Im więcej powietrza, tym większy jest płomień i szybciej się spala. W takim razie bardziej opłaca się krążyć po swoim obwodzie, dusić się we własnej szklanej bańce – żarówki świecą dłużej! Ale nawet taka supertrwała, energooszczędna (która nawet ciepła nie daje żadnego) żarówka, też prędzej czy później przepali się i zgaśnie. I nie zostanie po niej nic – jedynie ciemna, zimna pustka.

Entuzjazm ma moc pociągania za sobą właśnie dlatego, że płonie żywym, otwartym płomieniem, wrażliwym na każdą najsubtelniejszą zmianę ciśnienia. Jest fascynujący – jest niepospolity. Wydaje się nieracjonalny, nieprzemyślany – nie liczy zysków i strat, to na pewno czasami szokuje. Ale przede wszystkim: NIE NUDZI – bo polega na tym, że chcemy więcej dać, a nie więcej wziąć. Opiera się na uporczywym przekonaniu, że to, co JEST, jest piękne i wystarczy aż nadto, że świat cały to aż nadto. A niemożliwością jest do pełnej po brzegi szklanki – do tego stopnia pełnej, że nie da się jej poruszyć bez wylania części zawartości – dolać coś więcej. Tak samo człowiek pełen miłości, pełen PASJI, pragnie przekazać gdzieś, komuś to, czym jest przeładowany. Ewangeliczna pasja  niczym się nie różni od tej „zwyczajnej” – bardziej jest umieraniem (można by dodać „głupim” lub „bez sensu”) tylko dlatego, że się płonie z Miłości, niż poczuciem, że trzeba to zrobić koniecznie – spala tak samo, jak wszystko, co zawiera pierwiastek entuzjazmu.

 Carlo… „pod wielkim wrażeniem”, „bardzo poruszony”, „wzruszył się”, „ogromne wrażenie”, „bardzo podekscytowany”, „wielkie wrażenie”.

 I tak w kółko – to przede wszystkim drażniło mnie podczas czytania książki Nicola Gori – tam wszystko jest niesamowite po prostu. I to właśnie mój wszechkrytyczny rozum usiłował wyprzeć, potraktował z góry jako naiwne i płytkie. ZWYCZAJNY stan to stan zawieszenia pomiędzy dystansem a szyderstwem, nie zachwytu. Zachwyt zarezerwowany jest dla zjawisk, które są WIĘCEJ i BARDZIEJ.

Kiedy natomiast dokona się wysiłku abstrakcji od tego, co powinno zachwycać, to tak jakby na nowo uczyć się oddychać powietrzem i otwierać świadomość na ten „za mały” świat, który staje się znienacka nieogarniony i niesamowity – i nie przeraża już, ale jedynie fascynuje i pociąga. I wydaje się, że życie jest człowieka wędrówką od zachwytu do zachwytu, biegiem „dopóki sił” – jakby to ujął Stachura – biegiem, choć „brak (…) tchu”, coraz szybciej i szybciej, aż człowiek zda sobie sprawę, zupełnie przez przypadek, że to już nie jest bieg, że o własnych siłach tak szybko się nie da…

I zorientuje się, że jedzie autostradą, okna są otwarte, słońce i wiatr dotykają włosów, ust i paznokci. Pędzi tak szybko jak nigdy. Mimo to nie boi się wcale, choć przecież w każdej chwili może się rozbić. Wie, że i tak, czegokolwiek by nie robił, dotrze do celu.

Bo dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale płoną, płoną, płoną, jak bajeczne race eksplodujące niczym pająki na tle gwiazd, aż nagle strzela niebieskie jądro i tłum krzyczy „Oooo!” (Jack Kerouac, „W drodze”)

Bo prawdziwi ludzie to ci, którzy oddychają – powietrzem.

Czytaj też:
Zachwycający Mediolańczyk
Zachwycający Mediolańczyk 2

Foto:marcodede via Foter.com / CC BY

O autorze

Zosia Marzec

Miłośniczka gitary klasycznej i Bacha, Toma Waitsa, Django Reinhardta i dźwięku violi da gamba; pasjonatka poezji Herberta, Grochowiaka, Wojaczka i Bursy oraz sonetów i „Burzy” Shakespeare'a; zafascynowana amerykańską literaturą generacji beatników i malarstwem Johannesa Vermeera; obecnie zajmuje się poszukiwaniem zgubionego Czasu.

Leave a Reply

%d bloggers like this: