Być mamą, być tatą

1, 2, 3, 4, 5… to wszystko Pani?

Doktor – starszy siwy pan – entuzjastycznie oświadczył, że moje córki to przyszłość kraju, emerytury, a ja jestem zasłużona obywatelka i wspaniała kobieta.

 

Czytałam niedawno artykuł pisany przez Tomasza Terlikowskiego o tym, jak paskudnie została potraktowana jego rodzina przez przypadkowego przechodnia (nieuprzejmie zasugerowano im, że powinni ustąpić miejsca „normalnym ludziom”, cóż, duża rodzina zajmowała zbyt dużo miejsca). Postanowiłam więc napisać kilka zdań związanych z takimi publicznymi sytuacjami, ku pokrzepieniu serc. I ja dość często bywam „na mieście” ze swoją gromadką (pięć córek) i dość często spotykam się z komentarzami. Bywają one różne, ale dziś – jak się rzekło – ku pokrzepieniu serc, tylko te dobre.

Sytuacja najświeższa: przechodziłyśmy przez plac Narutowicza, ja, brzuch, wózek, rower, rowerek biegowy, hulajnoga, jedna panna pieszo. Przed nami młoda mama z noworodkiem w wózeczku, idę o zakład, że moja rówieśniczka. Słysząc żywiołową rozmowę i moje uwagi na temat torów, tramwajów i czerwonego światła obejrzała się, oszacowała gromadkę jednym rzutem oka (jak dzieci się ruszają, to wydaje się, że jest ich więcej), wrażenie musiałyśmy zrobić spore. „To wszystko pani dzieci?” – zdumienie, niedowierzanie… „Tak! Super, no nie?” – oświadczyłam radośnie. Grunt, to nie dać po sobie poznać, jak duży to trud. „No… tak…” – a co innego miała, biedna, powiedzieć? Nie dałam jej wyboru.

Jesienią w parku: „Mamo, mamo, popatrz ile dziewczynek! Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć…” – mały przedszkolak ćwiczy liczenie, a nie jest to łatwe, gdy obiekt liczenia jak mrówki rozłazi się na boki.

Kilka dni temu, gdy przechodziłyśmy przez pasy, naprzeciwko nas szła pani w średnim wieku, mijając się na pasach nie ma czasu na pogawędki: „Ale śliczna ta pani gromadka!” – z uśmiechem rzuciła do mnie. Podobno śliczna, masa ludzi tak twierdzi. Ja jestem matka, jak dla mnie gromadka jest niesforna i gadatliwa, ale grunt to się dobrze sprzedać. Nam to czasem wychodzi.

Nie dalej niż rok temu zasuszona staruszka zatrzymała się obok mnie na chodniku, położyła mi drobną, pomarszczoną dłoń na ramieniu: „Dziecko, to wszystko twoje dzieci?” – „Tak”. Wzruszona, uśmiechnęła się: „Ależ pani bogata!” Po chwili jej oczy zamgliły się łzami: „a ja nie mam dzieci, Bóg nie dał, jaka pani szczęśliwa!…” Przytuliłam staruszkę i moje oczy też zaszły łzami. Czasem brakuje słów by pocieszyć.

Innym razem starszy, nobliwy pan szedł równolegle do nas, spoglądał przez ramię, dyskretnie przysłuchiwał się naszej gadaninie, w końcu nie wytrzymał: „To wszystko pani? I wszystko córki? Ależ pani odważna…” – „Gdzie tam odważna” – roześmiałam się. – „Nas też było siedmioro w domu i żona z rodziny wielodzietnej pochodziła, ale w dzisiejszych czasach to trzeba mieć odwagę!” – „Uważa pan, że dzisiejsze czasy są trudniejsze niż pana młodość?” – spytałam z niedowierzaniem. W końcu ja mam pralkę, zmywarkę, cztery „ciuchlandy” pod bokiem, jedzenie w każdym sklepie w zasięgu ręki, samochód (nawet jeśli to grat, to klimatyzowany i w upał nas z miasta wywiezie wygodnie). „Co prawda, to prawda” – westchnął – „nie było łatwo. Ale pani i tak bohaterka”. Jaka tam ze mnie bohaterka… Może umiem się sprzedać, ale jakby ktoś pomieszkał z nami, to ojoj.

Musiałam raz ze wszystkimi dziećmi odwiedzić gabinet stomatologiczny, żeby jakieś „wypasione” zdjęcie rtg szczęki córce zrobić. Na szczęście w poczekalni było duże akwarium z rybkami, a wśród nich bohaterowie filmu „Gdzie jest Nemo”. Część córek „wsiąkła” w rybki, więc nie dały rady zrujnować poczekalni – nie żeby nie próbowały, ale czasu zabrakło. Udało się ograniczyć rozgardiasz do wysypania zawartości mojej torby pod kanapkę, wielu komentarzy dotyczących mieszkanek akwarium i głośnego skomentowania ekranów z monitoringu. Wychodząc przeprosiłam za zamieszanie, podziękowałam za cierpliwość. Doktor – starszy siwy pan – entuzjastycznie oświadczył, że żaden kłopot, sama przyjemność, a moje córki to przyszłość kraju, emerytury, a ja jestem zasłużona obywatelka i wspaniała kobieta. „Oj człowieku, jak ty mnie nie znasz…” – pomyślałam, uśmiechając się jednak z wdzięcznością. Cały personel kiwał z uśmiechem głowami, w końcu kto by chciał podpaść szefowi, głośno krytykując swoją przyszłość i nadzieję na emerytury?

Sytuacji podobnych do tych, które opisałam, zdarza się dużo więcej. Oczywiście czasem ktoś powie coś niemiłego, ale jednak dużo rzadziej. W wielu przypadkowo spotkanych ludziach drzemie spontaniczna potrzeba radowania się życiem. A dla mnie to bonus i dodatkowa chęć do pracy, jakby te kilka słów obcego człowieka mogły sprawić cud, pomnażając moją siłę.

Photo: edenpictures / Foter / CC BY

O autorze

Nina Michalak

Urodzona w Warszawie w 1981 roku. Z wykształcenia mgr pedagogiki, z powołania i wyboru – matka. Praktyk edukacji domowej. Radykalny katolik.

4 komentarze

  • Nino, ja też Cię mam za bohaterkę, tak jak i inne mamy z więcej niż trójką dzieci:-) Mnie często zdarza się słyszeć podziw – to wszystkie Pani?! No co tu podziwiać? Troje dzieci to tak dużo? Natomiast z negatywnymi komentarzami chyba nigdy się nie spotkałam. Pozdrawiam Was wszystkie 🙂

  • „Grunt to nie dać po sobie poznać jak duży to trud”….A dlaczego nie? Dlaczego udawać, że jest inaczej niż jest? Mamy być prawdziwi, autentyczni ! Jest pięknie ale i jest trudno, to może iść w parze:-)

Leave a Reply

%d bloggers like this: