Wychowanie

Nazywanie uczuć? To działa!

Z nazywaniem uczuć jest tak samo jak z nauką innych rzeczy. Skoro pokazuje chłopcom jak samodzielnie zawiązać buty, dlaczego nie pomóc im poruszać się wśród emocji?

Przed urodzeniem syna nie wertowałam poradników, nie szukałam informacji w internecie. Modliłam się, bym umiała być dobrą matka, bo sądziłam, że w połączeniu z moją intuicją to wystarczy, a nie wierzyłam w „wychowanie z książek”. Oczywiście już przy pierwszym dziecku pojawiły się problemy. Rozwiązywałam je tak, jak umiałam. Wiedziałam, że to na czym bardzo mi zależy to zbudowanie z nim więzi, prawdziwej i głębokiej relacji, która pozwoli mu kiedyś spokojnie odejść. Miałam bowiem świadomość, że nie jest „mój” i wcześniej czy później opuści dom.

Potem pojawiło się kolejne dziecko i następne. Sytuacja uległa skomplikowaniu.

Już nie byłam tylko „ja – on”, ale także „oni” między sobą. Zaczęły się kłótnie o zabawki, o pierwszeństwo w łazience, złość starszego o to, że brat coś zniszczył, płacz najmłodszego, który akurat TERAZ potrzebuje na ręce. Solowo albo chórem „Mamo pomóż…”, „Mamo a on…”, „Mamo!!!”

Znacie to ?

Wtedy natrafiłam na zdanie, w tekście, którego już nie pamiętam o tym, by nazywać uczucia dziecka, opisywać je i sytuację i w ten sposób rozładowywać konflikty. Pomyślałam, że spróbuję, bo wydawało się to dosyć proste, możliwe do zastosowania przy trójce dzieci i nie wymagające jakiś nadzwyczajnych środków. Czułam się wprawdzie dosyć dziwnie, gdyż mówienie „jesteś rozczarowany , bo nie ma już twoich ulubionych płatków”, albo „czujesz złość, bo chciałbyś mieć taki traktor, jak ten na wystawie” , wydawało mi się sztuczne. Do momentu, kiedy uświadomiłam sobie, że z nazywaniem uczuć jest tak samo jak z nauką innych rzeczy. Skoro pokazuje chłopcom jak samodzielnie zawiązać buty, dlaczego nie pomóc im poruszać się wśród emocji?

I rzeczywiście. To, co mi wydawało się oczywiste, dla nich było odkrywaniem nowych możliwości. Krzyk, bójki, płacz zaczęły zastępować słowa – „jestem zły, bo…, nie lubię kiedy, chciałbym”. Nie, nie zawsze to wystarcza. Pomaga jednak dojść do sedna problemu, albo po prostu usłyszeć się.

4-letni Uszatek przybiega do mnie wzburzony mówiąc „ A niech to! Jestem zły, bo An zniszczył moją rakietę.” Tupie nogą i … wraca do swojego pokoju, by dalej bawić się z braćmi. Nie musiałam nic robić, wystarczyło wysłuchać.

4-latek negocjuje z 3-letnim bratem. Emocjonalnie, ale jednak rozmawiają i po chwili chyba dochodzą do konsensusu, bo z pokoju słychać śmiech. Znów nie byłam potrzebna.

To działa – myślę. I daje nadzieję.

Tekst pierwotnie ukazał się na portalu bliskawiara.pl

Photo credit: Veronica Belmont / Foter / CC BY-NC

O autorze

Anita Górzan

Ciekawa ludzi i świata żona i mama trzech chłopców.

Leave a Reply

%d bloggers like this: