Świadectwa

Matka matek, Nadzieja ufających – Maryja

Było to wiele lat temu, a wciąż pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj.
Od zawsze (jeszcze przed ślubem) chcieliśmy mieć dużo dzieci. Mówiliśmy o piątce. Taki był z grubsza plan na naszą miłość. My i piątka dzieciaków. Pełna chata ludu.

W ciążę zachodziłam od razu, jakbym była tylko do tego stworzona. Pierwsza była córka, straszny urwis. Teraz ma już szesnaście lat. Drugi był syn, obecnie czternastolatek. Mały dużo chorował i absorbował za dwoje, córka urwisowała za trzech.

Pewnego dnia mąż zachorował. Nie wdając się w szczegóły – zaczęło się od bólu. Ból się wzmagał, a mąż odwlekał wizytę lekarską, jak tylko mógł, tłumacząc to rozmaitymi przyczynami. Po dwóch niepełnych dobach prawie mdlał z bólu. Zmusiłam go do odwiedzenia szpitala, strasząc pogotowiem.

Sąsiadka pilnowała dwójki naszych małych wtedy dzieci, a ja wzięłam męża w taksówkę i zawiozłam wprost na oddział  Szpitala na Lindleya. Była jedenasta wieczór. Wpadłam tam jak bomba. Bez sorów, izb przyjęć, mąż pod pachę i wprost do lekarskiego gabinetu.

Zbadało go dwóch młodych lekarzy. Po przeprowadzeniu diagnostyki natychmiast zawieźli męża na stół operacyjny. Przy nim odpowiadano zdawkowo i widać było, że lekarze chcą zaoszczędzić mu stresu, mówiąc tylko półprawdy. W czasie, gdy on był szykowany na blok operacyjny, poszłam na rozmowę z lekarzem.

Powiedział, że więcej dzieci mieć nie będziemy. Martwica jest zbyt duża i nie ma już ratunku ani odwrotu w tej sytuacji. Gdyby mąż przyjechał po pierwszych bólach to miałby dużą szansę, po dwóch dobach niestety nie ma żadnych. Nie powiedziano mu tego, nie chcąc wywołać paniki. Planowano operację w znieczuleniu zewnątrzoponowym. Ważne było zatem zatem, żeby był spokojny.

Zabrali go, a gdy odjeżdżał na wózku powtarzał głośno nic się nie stało, mam już dwójkę dzieci. Nie mogłam tego znieść. Ból rozrywał mi wnętrzności i miałam ochotę krzyczeć.

W końcu zebrałam się w sobie, musiałam wracać do domu, do dzieci. Powiedziano mi, że zabieg trwać będzie najwyżej pół godziny. Po tym czasie miałam zadzwonić zapytać, jak poszło.

W domu puściła mi tama mojej męskiej dzielności i odwagi i zaczęłam strasznie szlochać.
Uklękłam z różańcem i modliłam się wszystkimi tajemnicami jakie przyszły mi do głowy co jakiś czas powtarzając: Matko, Ty też jesteś matką! Jesteś matką matek. Rozumiesz mnie, wiesz,  jak bardzo pragnę mieć dużo dzieci. Błagam wylecz go, Ty możesz prosić Boga o wszystko. Skoro Syn Twój nie chciał się wtrącać, a jednak przemienił wodę w wino w Kanie Galilejskiej, to co to dla niego wyleczyć mojego męża. Proszę Cię ratuj go!

Modląc się, co jakiś czas patrzyłam na zegarek. Po godzinie zadzwoniłam na oddział. Powiedziano mi, że operacja wciąż trwa i żebym zadzwoniła za pół godziny.

Znowu padłam na kolana i znowu błagałam Matkę o pomoc, strasznie zalewając się łzami, że moje życie nie będzie takie, jakie chciałam, aby było i że mój mąż będzie tak okaleczony.

Dzwoniłam tak jeszcze trzy razy. Za trzecim razem powiedziano mi, że mąż jeszcze się nie wybudził. Zszokowana wystraszyłam się, że dzieje się coś jeszcze gorszego skoro pół godzinny zabieg przerodził się w dwugodzinną operację w uśpieniu i modliłam się jeszcze gorliwiej. Zasypiałam w klęczki i budziłam się z wielkim przerażeniem wracając do modlitwy. O drugiej w nocy nie wstając z kolan, z różańcem w dłoni zadzwoniłam raz jeszcze. Od pielęgniarki dowiedziałam się, że jest wszystko w porządku, ale chciałam rozmawiać z lekarzem.

To co mi wtedy powiedział, co potwierdził następnego dnia osobiście wprowadziło mnie w zachwyt i wielką wdzięczność. Powiedział tak: Nie wiem jak to jest możliwe, jak to się stało, ale to, co się stało, jest medycznie niewytłumaczalne. Po tym, jak stoczyliśmy walkę z mężem, bo nie chciał się dać zoperować mimo głupiego jasia (jakiś lek uśmierzający ból), uśpiliśmy go, otworzyliśmy i okazał się zdrowy. Opuchlizna zniknęła sama. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale nic mu nie jest, a jestem pewien, że to był skręt i całkowita martwica. Szeptem dodał: Proszę nic nikomu nie mówić, zwłaszcza nie rozmawiać o tym z moim kolegą, nie wierzy w takie cuda i od operacji chodzi jak w transie. Jeszcze mu się pogorszy. Oboje wybuchliśmy śmiechem.

Od tamtej pory urodziłam jeszcze czwórkę dzieci. Jedno poroniłam. Reszta jest z nami. Czuję się spełniona i wiem, że Jezus nie umie lub nie chce odmówić Swojej Mamie, gdy Ta Go o coś prosi. Warto o tym pamiętać, przypominając sobie, cud w Kanie.

Maryja powiedziała Panu tylko, że „nie mają już wina” – zwracając Jego uwagę na ich problem, nawet go nie prosiła. Widząc w Jego oczach przyzwolenie kazała sługom wykonać, cokolwiek im powie. Sądzę, że mógł w duszy usłyszeć głos Boga Ojca Synu, słyszałeś? Mama kazała.

Tak oto Maryja rozpoczyna całą działalność ewangelizacyjną Jezusa. Wszystko zaczyna się od jej „Fiat” i od jej „Nie mają już wina”.
Dlatego powtarzam za papieżem Janem Pawłem II „Totus tuus” czyli cały twój. Cała Twoja Maryjo!

W trzeciej ciąży przyjęłam Szkaplerz Karmelitański Matki Bożej Karmelu. Córeczkę poczęłam w święto Matki Bożej i na Święto Matki Bożej miałam termin porodu. Dałam jej na drugie imię Maria. Urodziła się w walentynki i jest największą moją pociechą.

Zarówno różaniec jak i Szkaplerz polecam każdemu. Od tamtej pory doświadczyłam ogromną ilość cudów w moim życiu i życiu moich bliskich.

Anna Ignatowska

Świadectwo nadesłane w ramach cyklu Różaniec ma moc! Umocnijcie innych swoją historią – podzielcie się świadectwem działania modlitwy różańcowej w Waszym życiu! Na wasze teksty czekamy do 21 października. Wysyłajcie je na adres: marta.karpinska@wrodzinie.pl lub przez formularz kontaktowy naszego portalu, który znajdziecie tutaj.

Photo credit: lucia398 / Foter / CC BY-NC-ND

O autorze

Różaniec ma moc!

Świadectwa naszych czytelników o tym, jakie owoce przynosi modlitwa różańcowa w ich życiu oraz w życiu ich rodzin.

1 Komentarz

Leave a Reply

%d bloggers like this: