Społeczeństwo

Na marginesie 1050-tej… (3)

Myśląc o tożsamości narodowej wydaje się ważnym wspomnieć o czymś, co na własny użytek nazywam „rozdarciem scementowanym”. Od zawsze u nas wszystko klaruje się na niby odpływających i przypływających do siebie wyspach katolików i wzdychających do pierwotnej słowiańszczyzny.

Tarcia między tymi spuściznami trwają w kulturze polskiej jako czynnik stały. Chrześcijaństwo ma być wzorcowe, bo było i bywa (każdy wiek niesie w sobie pamięć i pomoc wybitnych świętych: Wojciech, Stanisław, Kinga, Salomea, Jadwiga, Stanisław Kostka, Andrzej Bobola, Jan z Dukli, Faustyna…) – mówią jedni. Gdzie jednak nasze korzenie, z tęsknotą za pierwotnym, wcześniejszym? (to także dobrze udokumentowane m.in. u Marii Janion w „Niesamowitej słowiańszczyźnie”) – wtórują drudzy. W procesie życia i zmian kultury – o dziwo – dobrze się to cementuje. Jakby inkulturacja była dla nas czymś naturalnym. Nie uwierzę bowiem, że zabrakło zwolennikom starych porządków mądrych głów, które mogły by udokumentować wartości dokładniej niż pozostawienie drobnych mitów i niewielkich rytuałów. Prędzej kultury chrześcijańska i słowiańska musiały być do siebie podobne lub chrześcijaństwo wniosło to, na co słowiańszczyzna czekała (podobny proces jak w Meksyku przy obrazie z Guadelupe).

I co z tego? Przysłowie i ideały.

Niektórzy wyciągają z tego naukę praktyczną: „Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek”. Zdaje się, jesteśmy w tym nieźli. Jakby jeden z mitów o stworzeniu, z Wielkopolski, pasował bez względu na czasy. Na wielkim jeziorze w łódce płynął Pan Bóg i diabeł. Bóg postanowił stworzyć świat z dna jeziora. Poprosił więc diabła, aby popłynął i przyniósł garść mułu, z którego On stworzy świat na swoją chwałę. Popłynęło czorcisko, ale nabierając gleby w kopyta powiedział: „Nie na Twoją ale na moją chwałę”. Wypływał a woda wypłukała mu wszystko z kopyta. Wrócił z niczym. Przy jednej z kolejnych wypraw na dno w końcu powiedział: „No dobrze na Twoją chwałę, ale i na moją trochę”. Potem za pazurem przyniósł ziarenko piasku, z którego Pan Bóg świat stworzył. Aż samo się składa do wniosku: „bo my to takie ochrzczone czorty”.

Niektórzy biegną w stronę ideałów. Albo Cyryl i Metody sto lat przed oficjalnym chrztem tak skutecznie trafili do dusz i sumień (nie na darmo Jan Paweł II dedykował im encyklikę „Slavorum apostoli”), albo może owa słowiańszczyzna miała w sobie istotne elementy wspólne z Ewangelią. Prostolinijne pobożne życzenia czy prawda historyczna – nie rozstrzygam, mam za małe kompetencje.

Pięknie opisują te klimaty Elżbieta Cherezińska („Harda”, „Korona śniegu i krwi”, „Niewidzialna korona”, czy moja ulubiona „Gra w kości”), Dorota Terakowska („Samotność bogów”) czy Andrzej Pilipiuk. Ale wniosek końcowy należy do Czesława Niemena. Na jednej z najmniej docenianych płyt („Terra deflorata”) napisał:

„Więc tęskno mi do praw Natury
do praw pod słońcem tak pojętych
iż nie stosuje się tresury
wobec Mądrości Rzeczy Świętych

Więc tęskno mi do Ponadwiecznych
do tych potomków Adamowych
którzy pod stropem drogi Mlecznej
pokorni pięknie schylą głowy” („Spojrzenie za siebie”).

 

Czytaj też:
Na marginesie 1050-tej…
Na marginesie 1050-tej… (2)

Foto: Neil Williamson/Flickr/CC BY-SA 2.0

O autorze

ks. Grzegorz Stachura

Urodzony w rocznicę ślubu dobrych ludzi; poetycko: „płaskowyż cienia” 1998; „błękit zzieleniały” 2008; „niedożegnani” 2012; teologicznie: wspólnie z ks. Adamem Wilczyńskim „Przypatrzcie się Królowi” 2006; „Ojcze nasz. Rekolekcje” 2015; rozważania do Nocnej Drogi Krzyżowej z Kielc na Święty Krzyż 6.3.2015; w 2013 otrzymał nagrodę im. Ks. J. Pasierba.

Leave a Reply

%d bloggers like this: